czwartek, 26 grudnia 2013

LIBSTER AWARD

Po raz kolejny zostało nominowana do LIBSTER AWARD. Tym razem bardzo dziękuje Galowi Anonimowi.


„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.'' 

To pytania, które postanowił zadać mi Gal Anonim: :)

1. Jak długo prowadzisz bloga?
Tego od ponad 5 miesięcy.
Ogólnie bloguje ponad rok.

2. Co dostałaś na święta?
Pieniądze, słodycze, biżuterie a co najważniejsze Książkę (Idealna Chemia)

3. Co cię zmotywowało do prowadzenia bloga?
Chęć zaprezentowania się szerszej publice.

4. Lubisz śnieg?
Póki nie pada na mnie, owszem :)

5. Jaką książkę lubisz najbardziej?
Chyba nie umiem ocenić którą lubię najbardziej, bo każda jest inna, ale gdybym miała wybierać z ulubionych był by to Dotyk Juli, Seria Dary anioła, Seria Diabelskie Maszyny.

6. Najdziwniejsza rzecz jaka cię spotkała?
O kurczę, nic sobie w tej chwili nie przypominam. :)

7. Masz zwierzaka?
Tak. Króliczka.

8. Lubisz kolor pomarańczowy albo zielony?
Nie przeszkadzają mi.

9 Jaki lubisz kolor?
Fioletowy, Granatowy i czarny.

10. Oglądałaś Dzwoneczka?
Tak :)

11. Co to jest? Rano chodzi na czterech nogach w południe na dwóch a wieczorem na trzech?
Człowiek.

Nie nominuje 11 osób, bo nie czytam tylu blogów, ale moim zdaniem zasłużyli na to:

http://yourloveismydrugforever.blogspot.com/

http://the-wings-to-the-sky.blogspot.com/

Moje pytania dla was:

1. Co robisz, aby się zmotywować do pisania?
2. Jak zabijasz nudę?
3. Wierzysz w duchy?
4. Kim – jako dziecko – chciałeś/chciałaś być, kiedy dorośniesz?
5.Co zmieniłbyś/zmieniłabyś w swoim życiu?
6. Pięć najlepszych książek, jakie przeczytałaś?
7.Czy istnieje raj na ziemi?
8.Lubisz deszcz?
9. Co cenisz w opowiadaniach?
10.Jakie są twoje ulubione imiona?
11.Największe marzenie?

Jeszcze raz bardzo dziękuję. :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 20


W jaki rytm bije twoje serce, gdy szepce kochanie?
Co czujesz, gdy budzisz się rano wtulony w moje ramie?
Czy moje łzy parzą niczym ciekły azot?
Powiedz co czujesz, spraw, że tańczyć będę chciała w rytm życia twojego ciała. 
Spraw, że moje serce nigdy się nie zatrzyma.
Powiedz, więcej tego nie wytrzymam.



Uchyliłem powieki i oniemiałem. Krajobraz rysujący się przede mną zapierał dech w piersi. Staliśmy na niewielkiej polance, wiał ciepły wiatr, a na niebie wysoko wznosił się księżyc w otoczeniu jarzących się gwiazd. Po środku polany stało ogromne drzewo nie wzruszone wiatrem. Z jednej jego gałęzi zwisała huśtawka. W oddali dało się słyszeć szum płynącej wody. Rozejrzałem się dookoła szukając źródła tego dźwięku, a moim oczom ukazał się strumień ze srebrzyście świecącą wodą.
-Takie miejsce ci odpowiada? - Szept Cory wyrwał mnie z zachwytu.
-Jest tu przepięknie. - Musnąłem jej usta.
-Chodź. - Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę drzewa. Dopiero po chwili dostrzegłem zeszyt leżący obok jego korzenia.
-Co to? - Spytałem ściągając brwi do góry. Uśmiechnęła się uroczo i schyliła się po zeszyt.
-Mój rysownik. Przez to wszystko co się teraz dzieje nie miałam czasu, by rysować. Teraz... - Wzruszyła ramionami i usiadła na ziemie, opierając się plecami o pień drzewa. Poszedłem w ślad za nią. Trawa była miękka i pachnąca, łaskotała moje dłonie. Głowa Cory opadła na moje ramie. - Chciałabym zostać tu na zawszę.
-Wiesz, że to nieprawda. - Westchnęła i rozłożyła rysownik na kolanach.
-Tak, wiem, ale przyznaj, że można by zatracić się tu w czasie. - Zaśmiałam się cicho, głaszcząc ją po włosach.
-Można, ale nie tego chcemy. Przynajmniej ja. Musimy wygrać tę wojnę, by móc spokojnie żyć. Razem. - Spojrzała w moje oczy z delikatnym uśmiechem.
-Razem? Masz aż tak poważne plany wobec mnie? - Spytała żartobliwie.
-Przy mnie nie musisz udawać. - Przymknęła powieki, kiwając głową.
-Wiem. Wiem także, że życie przy tobie będzie łatwe, jak oddychanie.
-A nie tego chcesz? - Nuta wątpliwości wkradła się w mój ton.
-Chce być tylko szczęśliwa.
-A ja chce ci to szczęście dać. - Otworzyła z powrotem oczy i pocałowała mnie. Żarliwie i z uczuciem.
-Kocham cie. - Szepnęła między pocałunkami. Moje serce podskoczyło radośnie. Chwyciłem ją w pasie i posadziłem na kolanach, mocno przytulając.
-Jesteś całym moim światem  - Powiedziałem w odpowiedzi. - Całym pięknym światem. - Wtuliła się w mój tors, głęboko oddychając.
-Tak bardzo pragnę byśmy wyszli z tego cało. - Mówiła głosem przepełnionym smutkiem. - Tak bardzo. Czemu zawsze coś musi stać na drodze do szczęścia? Co takiego zrobiliśmy, że musimy teraz za to płacić? - Poczułem, jak gorące łzy skapują na moją koszulkę.
-Hej - Chwyciłem ją pod brodę i spojrzałem w błękitno-szare oczy. - Nie martw się. - Starłem kciukiem słone krople. - Wszystko się ułoży.
-A jak nie?
-Nie wolno ci w ogóle o tym myśleć, dobrze?
-Nie chce umierać. - Wyszeptała z przerażeniem.
-Ja też. Będziemy żyć, jasne? - Pokiwała głową, przybierając sztuczny uśmiech.
-Długo i szczęśliwie, jak w bajce.
-Jak w bajce.

~ ~ ~

Delikatnie wysunęłam się z ramion śpiącego Isaaca i sięgnęłam po swój rysownik. Usiadłam przed nim i odgarnęłam włosy do tyłu. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam zeszyt. Ostatni rysunek przedstawiał dziewczynę i chłopaka. Przypomniałam sobie, jak rysowałam go w parku, a potem potrącił mnie samochód. Nie były to miłe wspomnienia. Wiedziałam jednak teraz, że była to wizja i przedstawiała mnie Isaaca. Przedstawiała to co teraz działo się w naszym życiu i to co wydarzy się niedługo. Chciałabym zmusić się do narysowania ciągu dalszego, ale wiedziałam, że to na nic... Oblizując suche wargi, przewróciłam kartkę na czystą stronę i chwyciłam ołówek, który zwisał przywiązany na wstążce do zeszytu. Spojrzałam na spokojną twarz  Isaaca. Wyglądał olśniewająco w świetle księżyca. Przytknęłam ołówek do kartki i całkowicie odpływając zaczęłam szkicować swojego ukochanego pora drugi w życiu. Byłam pewna, że jeżeli przeżyjemy, jeszcze nie raz będę go rysować. Ręka niemal sama sunęła po papierze, byłam, jak w transie. Moje serce biło mocno, a oddech ledwo wydostawał się z ust.  Chciałam to przerwać lecz nie mogłam. Była to kolejna wizja, ale nie chciałam poznać co przedstawia. Nie tym razem, jednak nie miałam wyjścia. Gdy ostatnia kreska połączyła cały obraz wydobyłam z siebie cichy jęk i opadłam na ziemie. Byłam cała mokra. Rysownik wciąż spoczywał w mojej wyciągniętej w bok ręce, Wystarczyło zmusić się do ruszenia nią, by zobaczyć co przedstawia rysunek. Walczyłam sama ze sobą, ale w końcu uległam pokusie i ciekawości. Wstała i odwróciłam się plecami do Isaaca i dopiero w tedy spojrzałam w rozłożony zeszyt. Chłopak z rozłożonymi białymi skrzydłami, ubrudzonymi krwią stał z mieczem w ręku w środku chaosu. Krajobraz przedstawiał piekło z filmów i opowiadań. Czarny dym, zrozpaczone, złe, samotne dusze okalały jego ciało. Oddech ugrzązł mi w gardle, ale najbardziej przerażająca w rysunku była postać stojąca naprzeciw anioła. Dziewczyna w zwiewnej czarnej sukni z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Z jej dłoni wydostawały się czarne pnącza, pełznące w stronę chłopaka. Rysunek przedstawiał scenę walki. Walki mojej z Isaakiem. Zaszlochałam cicho przerażona. Osunęłam się na kolana, wciąż spoglądając na wizje. To nie mogła być prawda. Nie mogła nam tego zrobić.
-Błagam... - Wyszeptałam. Moich uszu dobiegł cichy śmiech. Znieruchomiałam. Podniosłam wzrok z nad rysunku i rozejrzałam się dookoła. W oddali dostrzegła zarys czyjejś postaci. Przerażenie ścisnęło mnie za gardło. To był mój świat... Jak ktoś miałby się tu dostać? Śmiech stał się donioślejszy, a tajemnicza postać zaczęła się zbliżać. Z każda chwilą była coraz bliżej. Rysownik wyślizgnął się z moich spoconych rąk. To była mała dziewczynka. W okół jej okrągłej twarzy falowały się rude włosy. Podskakiwała radośnie wciąż się śmiejąc. W małej rączce trzymała... Bicz.
-Na szatana Lily... - Zimny warkot, zmył słowa z moich ust.
-Jesteście głupi myśląc, że mnie pokonacie. - Głos dziewczynki przesycony był grozą.
-Fidem. - Zerwałam się do góry i cofnęłam się o krok w tył. W stronę Isaaca.
-Oboje zginiecie. Jesteś dla mnie niczym. Rozumiesz? - Wybuchła śmiechem, jakby własne słowa ją rozbawiły. Moje serce galopowało boleśnie. - Wypatroszę was... - Zamachnęła się biczem. Rozległ się niemiły odgłos przecinanego powietrza. Wyglądała przerażająco. Mała, rudowłosa dziewczynka z biczem. Mała Lily. Był to obraz, jak z horroru. - Wy małe niepotrzebne śmiecie... - Zachichotała i ruszyła w moją stronę. Odwróciłam się na pięcie i w jednym skoku dopadłam Isaaca.
-Obudź się! - Wrzasnęłam. Jego powieki uchyliły się leniwie. Złapałam go za ręce i wyobraziłam sobie swój dom. Błagam, błagam szybciej...
-Sprawie, że będziecie płonąć w agonii strachu i cierpienia...

Kochani o to rozdział 20, jak widać. To taki prezent ode mnie w ramach świąt :) Jesteście ze mną już 5 miesięcy i bardzo za to dziękuję :) Powolutku zmierzamy do nieuniknionego  końca, ale mam nadzieje, że gdy będę pisać inne opowiadania nie zabraknie was:) Następny rozdział za pewne pojawi się dopiero w po nowym roku, więc nie opuszczajcie mnie i nie martwcie się, że o was zapomniałam. :)

W każdym bądź razie kochani moi życzę wam ciepłych, szczęśliwych i radosnych świąt w gronie bliskich. By nie zabrakło prezentów i świątecznej atmosfery, a także by wasze najskrytsze marzenia spełniły się w przyszłym, mam nadzieje lepszym roku. Jeszcze raz wesołych świąt!  :)




czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 19

I jest tak, że nie moge spać.
I wciąż zastanawiam się, co przyniesie jutrzejszy dzień.
Może spotkam cie w tłumie i spojrzę w twe oczy
i serce na chwile zatrzyma się, a ty nadal przed siebie będziesz kroczyć. Miniesz mnie obojętnie, bo przecież mnie nie ma, jestem tylko brudnym powietrzem, nikłym wspomnieniem i złamanym sercem.



Na dworze powoli zapadał zmrok i wiał delikatny wiaterek, który rozwiewał moje rozpuszczone włosy. Wciąż czułam niepokój po tym co powiedziała mi Lily. Zastanawiałam się, jak to możliwe? Przecież ona jest zwyczajnym dzieckiem, ale... Dzieci nie kłamią. Nie wymyśliła sobie tego co widzi, byłam tego pewna. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na tarasowe drzwi wiktoriańskiego domku. Siedziałam na drewnianej huśtawce, zwisającej z drzewa, czekając na Isaaca, który żegnał się z matką i przyrodnią siostrą. Nie chciałam im przeszkadzać, tym bardziej, że Isaac mógł już nigdy więcej ich nie zobaczyć. Serce ścisnęło mi się boleśnie. To też dotyczyło mnie. Już nigdy więcej mogłam nie zobaczyć mamy, czy taty... Prawdopodobieństwo, że stracę ich na zawsze rozsadzało mnie od środka, skręcając wszystkie wnętrzności. Starałam się o tym, jak najmniej myśleć, ale dzień naszej walki z Fidem był coraz bliżej. Dzień sądu. Potrząsałam głową, jakby to miało mi pomóc wyrzucić te myśli z głowy. Nie mogłam w nas zwątpić, bo inaczej przegramy. Byłam o tym święcie przekonana. Wiara to jedyne co nam zostało.
-Czuje się tak, jakbym znał ich od zawsze. - Szept Isaaca, uciszył burze w mojej głowie.
-Spodziewałeś się tego? - Spytałam, nie odwracając się do niego. Poczekałam aż podszedł i objął mnie w tali i dopiero wtedy spojrzałam mu w oczy. Były jednocześnie smutne i radosne. Tak skrajne emocje, jednocześnie nigdy nie wróżyły nic dobrego.
-Sam nie wiem czego się spodziewałem - Pocałował mnie w czubek głowy i schował twarz w moich włosach. - Czuje się źle odchodząc i nie mówiąc jej prawdy.
-Prawda nie zawsze jest dobra.
-Ale lepsza od kłamstwa.
-Nie zawsze, czasem prawda rani tak boleśnie, że później tej rany nie da się zasklepić. Nie raz warto nie wypowiadać słów, które mogą odmienić życie.
-Ty zaryzykowałaś mówiąc mi o tym kim jestem. - Podniósł głowę do góry i wbił we mnie szmaragdowe spojrzenie.
-I teraz nie wiem czy powinnam tego żałować - Szepnęłam, odwracając wzrok. - Może gdybym postąpiła inaczej...
-A ja cieszę się, że to zrobiłaś.
-Czemu? - Nie odpowiedział. Chwile przyglądał mi się, a potem złożył delikatny pocałunek na moich rozchylonych wargach. Westchnęłam cicho, a Isaac przyciągnął mnie bliżej. Chciałam całować i czuć go dalej, ale oderwałam się od niego i dysząc, oparłam głowę o jego szybko unoszącą się klatkę piersiową.
-Coś nie tak? - Spytał z troską.
-Lily widzi nasze skrzydła.
-Co? Przecież my nie mamy skrzydeł.
-Takich materialnych nie, ale gdybyś się przyjrzał, zauważyłbyś pewnie ledwo widzialny kontur. Zwykły człowiek nie może go dostrzec, ale ta mała...
-Uważasz, że nie jest człowiekiem?
-Uważam, że jest z nią coś nie tak. - Przyjrzał mi się uważnie. Nie chciał w to uwierzyć. Nie dziwiłam mu się. Lily była tylko małą dziewczynką, jego młodszą siostrą. Nie potrafił dostrzec teraz tego co ja.
-Co masz na myśli?
-Nic, ale dowiem się, dlaczego widzi. - Zacisnął usta w wąską kreskę i pokręcił głową.
-Musisz?
-Tak Isaac muszę - Odsunął się ode mnie, nie patrząc mi w oczy. Dlaczego każdy facet musi być taki sam, nawet syn Boga? - Może grozić jej przez to niebezpieczeństwo. Może maczała w tym palce Fidem? Pomyśl.
-Czego mogłaby od niej chcieć?
-Może chce użyć ją przeciwko nas?
-To tylko mała dziewczynka! - Wykrzyknął. Sfrustrowana poderwałam się do góry.
-Ale jest także twoją siostrą, a Fidem chce twojej śmierci. - Zacisnął szczękę i odwrócił się do mnie plecami.
-Przepraszam. - Westchnęłam zirytowana.
-Nie ma za co. - Powiedziałam zbyt chłodno i ruszyłam trawnikiem na przód podwórka.
-Gdzie idziesz? - Szybko się ze mną zrównał i teraz szedł obok mnie.
-Wracam do domu.
-Nie chce tam wracać. - Wsunął swoje palce w moje. Przystanęłam.
-Ja też. - Szepnęłam. Przyciągnął mnie do siebie i zamknął w silnym uścisku.
-Przenieś nas w jakieś ciche miejsce.
-Gdzie? - Zastanowił się chwile, a potem jego oczy rozbłysły.
-Do swojego własnego świata.- Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
-Myślisz, że to możliwe?
-Myślę, że dla ciebie nie ma rzeczy nie możliwych. - Uśmiechnęłam się delikatnie i przymknęłam oczy. Zaczęłam wyobrażać sobie beztroską polankę, mały strumyczek i ogromne drzewo pod, którym można się ukryć. Gdy cały obraz uformował się w mojej głowie, pomyślałam sobie, że to miejsce istnieje naprawdę i właśnie tam chce się teraz znaleźć. Świat wokół mnie  zatrzymał się, a potem poczułam, jak z ogromną siłą przebijam się przez gruby mur, który oddziela tą rzeczywistość od mojej wymyślonej. Oddech ugrzązł mi w gardle i nim zdążyłam otworzyć oczy, moich uszu dotarł szum wody, płynącej nieopodal.

środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 18


Przecież miłość to nie kara, więc dlaczego to tak boli?
Dlaczego serce wciąż krwawi, a łzy męczą nocami?
Dlaczego wciąż krzyczę, ale nikt mnie nie słyszy? 
Wciąż pragnę, a nic nie może ukoić mojej duszy. 



Wnętrze niebieskiego domku było ciepłe i przytulne. Natalie wciąż unikała patrzenia na Isaaca, jakby to miało złamać jej serce. Zaproponowała nam herbatę i czekoladowe ciasteczka, starając się odwlec rozmowę. Wciąż krzątała się obok nas, próbując nam dogodzić, a mała Lily siedziała spokojnie na podłodze wciąż mi się przypatrując.
-Usiądź, proszę. - Powiedział Isaac niecierpliwym tonem.
-Wybaczcie. - Szepnęła i zajęła miejsce na krześle na przeciwko mnie. Na twarzy Isaaca malowało się zdenerwowanie mieszane z ciekawością. Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta za nim powiedział.
-Czemu mnie zostawiłaś? - Kobieta oblała się rumieńcem i po raz kolejny uciekła wzrokiem do swoje malej córeczki.
-Nie chciałam tego, ale nie mogłam cie zatrzymać. Byłam zupełnie sama, nie miałam stałego dachu nad głową, nie mogłam jeszcze wychowywać dziecka. Chorego dziecka.
-Chorego? - Zapytałam nim zdążyłam ugryźć się w język. Natalie posłała mi blady uśmiech.
-W szpitalu powiedzieli, że jesteś chory. Nie wiedzieli na co, ale dawali ci tylko kilka miesięcy życia. Chciałam żebyś miał dobre życie, którego ja ci nie mogłam zapewnić.
-A mój ojciec?
-Nie wiem kim jest twój ojciec. - Wydawała się zawstydzona.
-Jak to?
-Powiedzmy, że miałam wielu partnerów...
-Byłaś prostytutką... - Ach jaką ja jestem idiotką. - Przepraszam, nie chciałam.
-Nic nie szkodzi, ale tak byłam...
-I żadnego z nich chociażby nie podejrzewałaś? - Przerwał jej wyraźnie zniesmaczony Isaac.
-Nie, żadnego. Nie chciałam tego dochodzić i tak wiedziałam, że żaden z nich mnie nie przygarnie. Byłam skazana na porażkę. Wybacz Isaac. - Jej głos załamał się, a po bladych policzkach spłynęły łzy. Isaac wydawał się być zdezorientowany. Z rozpaczą przyglądał się swojej rodzicielce. Byłam pewna, że walczy ze sobą. Byłam pewna, że nie chciał bym na to patrzyła. Wstałam od stołu i podeszłam do Lily.
-Pokażesz mi swój pokój? - Spytałam z ciepłym uśmiechem. Dziewczynka poderwała się do góry i złapała mnie za rękę.
-Jest cały różowy. - Oznajmiła, uroczo przeciągając głoski i pociągnęła mnie za sobą. Jeszcze raz zerknęłam na Isaaca i Natalie. Żadne z nich się nie odzywało, tylko wpatrywali się w siebie szukając słów, które wyraziłyby to co czują. Dziewczynka pchnęła białe, drewniane drzwi i wprowadziła mnie do różowego królestwa. Na środku pokoju stało niewielkie łóżeczko z baldachimem a w koncie stał bujany fotel, na którym leżała książka i koc. Z łatwością mogłam w nim wyobrazić sobie Natalie, która czytała rudowłosej Lily bajkę na dobranoc. Mimo przeszłości byli szczęśliwą rodziną. Było to widoczne na pierwszy rzut oka i tego im zazdrościłam. Miałam obojga rodziców, ale moje dzieciństwo w ogóle nie przypominało tego Lily.
Dziewczynka stanęła naprzeciwko mnie i spojrzała na mnie wielkimi, mądrymi zielonymi oczami.
-Nie jesteś zwykłą dziewczyną, prawda? - Zerknęłam na nią nie rozumiejąc co ma na myśli. - A ni Isaac nie jest zwyczajny.
-Czemu tak uważasz?
-Oboje macie skrzydła. Nikt inny nie ma takich skrzydełek. Jak to zrobiliście, że je macie? - Spytała z szerokim uśmiechem, podskakując w okół mnie. - Też bym takie chciała.

~ ~ ~

-Nigdy nie chciałam cie skrzywdzić. - Szepnęła, ocierając łzy. - Wiele bym dała by wtedy cie nie zostawiać.
-Więc czemu mnie nie szukałaś?
-Och szukałam. Na prawdę, ale nie jest to łatwe zadanie. To jak szukanie igły w stogu siana. - Zerknęła na mnie z bladym uśmiechem. - Żałuje tego.
-Ja... Cieszę się, że cie w końcu poznałem. - Z niepewną miną sięgnęła po moją dłoń.
-Wydaje mi się, że ludzie którzy cie wychowali są dobrymi rodzicami. 
-Tak, to prawda.
-Ale nie przyjechałeś bez powodu, prawda?
-Chciałem cie zobaczyć... Niedługo wyjadę i nie wiem czy kiedyś wrócę.
-Grozi ci niebezpieczeństwo? - Zagryzłem wargę, kręcąc głową.
-Nie przejmuj się tym. Chciałem tylko wiedzieć dlaczego.
-Już wiesz i mam nadzieje, że kiedyś mi wybaczysz. Mimo wszystko jesteś nadal moim synkiem.- Coś ścisnęło mnie za gardło, ale zmusiłem się do uśmiechu. Nie wiedziałem co w tej chwili powinienem myśleć i czuć. Byłem zagubiony, jak nigdy. Odnalazłem ją i niedługo mogłem stracić na zawsze. Dobijającą myślą było, że dopiero teraz ją poznałem.
-Nie mam do ciebie urazy. Już dawno ci wybaczyłem. Miałem nadzieje tylko, że kiedyś mnie kochałaś.
-Nigdy nie zniknąłeś z mojego serca. Nigdy. - Jakby nie pewna tego co robi wstała i przytuliła mnie co zaskoczyło mnie na tyle, że znieruchomiałem, gdy szok minął odwzajemniłem uścisk.
-Chciałbym cie jeszcze kiedyś zobaczyć.
-Mój dom stoi dla ciebie otworem Isaac. Jesteś częścią mnie, tak ja Cora jest częścią ciebie.
-Skąd wiesz?
-Wildze, jak na nią patrzysz. Wiem co to miłość. 
-Uważasz, że jestem dla niej wystarczająco dobry?
-Oboje jesteście siebie warci. - Odsunęła się i zaszczyciła mnie szerokim uśmiechem. - Może zostaniecie na obiad?
-Bardzo chętnie. - Za plecami usłyszałem głos Cory. Zerknąłem na nią z zaskoczeniem. Była niepokojąco blada, ale się uśmiechała, choć ja mogłem poznać, że był to fałszywy uśmiech.
-Tak bardzo chętnie. - Zawtórowałem jej, będą ciekawy co spowodowało, że w jej oczach czaił się strach.

I tak o to jest rozdział 18, nigdy nie sądziłam, że tak daleko zajdę z tym opowiadaniem. To dzięki wam wciąż mam wenę do pisania. Dziękuję, dziękuję, dziękuję :) 

środa, 4 grudnia 2013

Rozdział 17


Nigdy nie wiesz co cie spotka. Co zobaczysz, gdy otworzysz oczy.
Jaki rytm wybije twoje serce, gdy z jej ust usłyszysz kochanie.
Co poczujesz, gdy nad jej grobem ksiądz powie Amen.



Niepewnie zapukałem do drzwi piwnicy w domu Cory gdzie pracowali nasi Ojcowie. Dosłyszałem tylko jakieś ciche, niezrozumiałe mruknięcie i postanowiłem nie czekać na nic więcej. Złapałem za zimną klamkę, która ustąpiła pod naciskiem. Przede mną ukazały się strome schody pogrążone w ciemnościach. Z dołu dochodziła cicha rozmowa mężczyzn. Ostrożnie zszedłem w dół, gdzie oślepiło mnie zbyt jasne światło, pochodzące z gołej żarówki wiszącej nad wielkim stołem, stojącym pośrodku ceglanego pomieszczenia. Panował tu chłód, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach siarki. Zatrzymałem wzrok na Bogu i Lucyferze. Same kontrasty. Czerń i Biel. Spokój i złość. Cierpliwość i irytacja. Miłość i gniew. Obaj byli pochyleni nad tajemniczo połyskującą rzeczą, leżącą na drewnianym, mosiężnym stole. Zbliżyłem się nieznacznie w ich stronę, ale na tyle by dostrzec ostry miecz, połyskujący srebrem i... Czerwienią?
-To ją zabije? - Szepnąłem. Czarnowłosy podniósł na mnie swoje ciemne oczy.
-Musimy go jeszcze dopracować, ale tak to powinno ją zabić.
-Powinno... - Zaciskałem i rozluźniałem swoje dłonie, zdenerwowany. - Możemy porozmawiać? - Zwróciłem się do Ethana. Ojciec spojrzał na mnie z grymasem niezadowolenia.
-Jest to konieczne? - Wziąłem głęboki oddech, starając się opanować emocje. Nienawidziłem go.
-Potrzebuje wiedzieć, gdzie ją znaleźć...
-Natalie?
-Tak ma na imię moja matka? - Nie wiedziałam czym było spowodowane moje zdziwienie. Nie spodziewałem się tak prostego imienia.
- Gdy się poznaliśmy mieszkała w Dayton, ale teraz może być wszędzie.
-Nie możesz pomóc chłopakowi? - Wtrącił się Lucyfer. - Obaj wiemy, że możesz bez problemu sprawdzić gdzie jest. - Bóg wywrócił oczami, jak małe niezadowolone dziecko.
-Jak? - Spytałem nim zdążyłem się powstrzymać.
-Jestem Bogiem, mam nad ludźmi pewną kontrolę, łączy nas jakaś specyficzna więź, która pozwala mi sprawdzić gdzie jest dany człowiek na cały świecie. - Wzruszył ramionami, jakby to było na porządku dziennym.
-Nie mogłeś tak od razu? - Z każdą chwilą byłem coraz bardziej zirytowany.
-Mogłem, ale nie byłoby w tym ani grama zabawy.
-Teraz też nie ma. - Machnął ręką, jakby chciał odpędzić niewidzialną muchę i zamknął na kilka sekund oczy.
-Przedmieścia Dayton. Niebieski, wiktoriański domek...- Otworzył oczy z szyderczym uśmieszkiem. - Na pewno będzie zadowolona z twojego widoku. - Spiorunowałem go spojrzeniem i wybiegłem z piwnicy, potykając się o betonowe schody. Jak ktoś kogo ludzie uważają za nieskończone dobro może być takim niedojrzałym, rozpieszczonym gnojkiem? Śmiesznie było myśleć tak o własnym ojcu, ale taka była nieunikniona prawda. Cora stała w kuchni, zagryzając dolną wargę, pogrążona w myślach. Jej ciemne włosy opadały kaskadą na wyprostowane plecy. Miała na sobie czarną spódnice, idealnie podkreślającą jej sylwetkę i luźną białą koszulkę. Na jej widok moje serce zabiło mocniej.
-Chyba wiem już jak działa moja moc. - Wyszeptała, zerkając na mnie.

~ ~ ~

Isaac podszedł do mnie i wziął moje dłonie w swoje. Na jego twarzy igrał lekki uśmiech.
-W takim razie jak?
-Potrafię teleportować przedmiot z jednego miejsca do drugiego. Wcześniej zastanawiałam się gdzie znikają wszystkie rzeczy, które próbowała przenieść za pomocą telekinezy okazało się, że lądowały na strychu. Przed chwilą zrobiłam to samo z moich rysownikiem, tyle że pomyślałam o kuchni i patrz! - Wskazałam na zeszyt leżący na szafce. - Jest. - Zachichotałam zadowolona. 
-Brawo!  - Przyciągnął mnie do siebie, tak że dzieliło nas  tylko kilka milimetrów. Położyłam dłonie na jego unoszącej się lekko klatce piersiowej i spojrzałam w jego oczy. - A ja dowiedziałem się gdzie znajdziemy moją mamę. - Zagryzłam wargę rozmyślając nad czymś.
-Myślisz, że mogłabym także nas przenieść? - Jego oczy otworzyły się szerzej, a potem zamrugał kilkakrotnie.
-Dałabyś radę? - Jego głos był seksownie zachrypnięty. 
-Zawsze mogłabym spróbować... - Przymknęłam powieki i skupiłam się na swojej sypialni. Powtarzałam sobie w myślach, że mi się uda. Nie ma dla mnie rzeczy nie możliwych. Powietrze wokół nas zadrżało, a czas jakby na chwilę się zatrzymał Wszystko ucichło. Nawet bicie serce Isaaca stojącego obok mnie. Przeszył mnie zimny dreszcz. Wciągnęłam powietrze z sykiem i szybko otworzyłam oczy. Staliśmy w moim pokoju, a na twarzy Isaaca malowało się niedowierzanie mieszane z uwielbieniem. 
-Naprawdę to zrobiłaś...  -Wyszczerzyłam się w szerokim uśmiechu i pocałowałam go w usta, a potem zapiszczałam wesoło.
-Udało mi się! Udało! Nie jestem bezużyteczna. - Wybuchnął śmiechem, obserwując mnie z zadowoleniem.
-Nigdy nie byłaś bezużyteczna. - Zarumieniłam się, oplatając jego szyję.
-Więc gdzie mamy się teleportować mój drogi?
-Dayton nasza czarodziejko, Dayton. 


Tym razem zajęło to więcej czasu, ale w końcu stanęliśmy na końcu długiej ulicy na przedmieściach Dayton. Wszystkie domy były zadbane i prezentowały się pięknie w pastelowych kolorach z idealnymi trawnikami.  Liście spadające z drzew dodawały uroku rozciągającemu się przed naszymi oczami krajobrazowi. Z niepokojem rozejrzałam się dookoła, upewniając się, że nikt nas nie zobaczył. Trudno byłoby wytłumaczyć, jak się tu znaleźliśmy  znikąd. 
-Który to dom? - Spytałam, opatulając się ciepłym swetrem.
-Ten niebieski. - Wskazał niewielki domek w wiktoriańskim stylu. Widziałam, że jest zdenerwowany, ale nie wiedziałam w jaki sposób mogłabym go uspokoić. 
-Będzie dobrze. - Powiedziałam tylko tyle, a on złapał mnie za rękę i pociągnął  za sobą. Przed domem brązowowłosa kobieta bawiła się z małą dziewczynką, która śmiała się w głos, a kudłaty kundel biegający w kółko szczekał radośnie. Uścisk Isaaca stał się mocniejszy. Niemal bolesny, ale nie chciałam zwracać mu na to uwagi. Bał się. Czułam to. Nieznajoma na nasz widok zatrzymała się z zaciekawionym spojrzeniem, a dziewczyna przytuliła się do jej nogi. Już z tej odległości mogłam dostrzec podobieństwo Isaaca do Natalie. Te same delikatne rysy twarzy. Ten sam kolor włosów, kształt oczu i ust. Zmarszczyła czoło co pogłębiło jej delikatne zmarszczki. Na jej twarzy powoli rosło zrozumienie.
-Mamo kto to? - Głos dziewczynki przerwał niezręczną ciszę.
-Lily to... To... - Matka Isaaca nie mogła znaleźć słów by określić swojego własnego syna. Mała Lily była uroczą dziewczynką, ale mniej podobną do mamy. Jej włosy były koloru marchewki, na drobnym nosku widniały piegi, a oczy lśniły szmaragdem.
-Isaac - Przedstawił się chłopak. - Chciałem porozmawiać. Muszę z tobą porozmawiać. - Po bladych policzkach Natalie spłynęły łzy.
-Nie spodziewałam się, że kiedyś cie zobaczę. 


Eh... Nie mogłam dzisiaj zebrać myśli, a pisało mi się strasznie dziwnie. Mam nadzieje,że nie wyszedł najgorzej... Następnym razem postaram się bardziej. Pozdrawiam. ;)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Aaa kochani dziś wchodzę i patrze równo 2000 wyświetleń. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. :) Dziękuję ;* Postaram się, jak najszybciej dodać kolejny rozdział w ramach podziękowań. Pozdrawiam. ;)

sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 16


''Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.''



Patrząc na jej spokojną, pogrążoną we śnie twarz czułem się, jak w raju. Uśmiech sam pojawiał się na moich ustach. Chciałem by tak chwila trwała wiecznie, ale to było złudne marzenie. Wraz ze wschodem słońca wszystko rozpadnie się w drobny pył. Znów powróci groźba śmierci i strach przed nią. Miałem nadzieje, że broń, którą stworzą, pomoże nam, ale liczyłem się także z tym, że to mogą być moje ostatnie dni na tym świecie. Odgarnąłem z twarzy Cory zagubiony kosmyk ciemnych włosów do tyłu. Wyglądała teraz tak beztrosko, tak pięknie...
-Zastanawiam się co mogłabym zrobić, by ją przed tym wszystkim uchronić...- Poderwałem do góry głowę, wbijając zdziwiony wzrok w May.
-Myślę, że nie może pani nic zrobić. - Zasiadła w fotelu, wpatrując się w córkę z miłością.
-Myśl, że mogę ją stracić jest...
-Nie do zniesienia. - Dokończyłem za nią. Kiwnęła głową, zgadzając się ze mną.
-Czuje, że zawiniłam.
-Przecież to nie pani wina.
-Mimo wszystko to ja jestem za nią odpowiedzialna.
-Proszę się nie zamartwiać. Wszystko będzie dobrze.
-Sam w to nie wierzysz. - Zaśmiała się bez krzty humoru.
-Ale staram się.
-Dobre z ciebie dziecko - Uśmiechnęła się delikatnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Wiem, że będziesz dbał o jej bezpieczeństwo.
-Boje się, że może mi się nie udać. - Przymknęła powieki, jakby zmęczona.
-Strach jest zawsze, ale to co czujesz do Cory sprawi, że dasz sobie radę. - Westchnąłem, uśmiechając się.
-Nie przerażam pani fakt, że jest pani żoną Lucyfera?
-Mów mi po imieniu - Poczuła mnie delikatnym głosem. - Nie jesteśmy małżeństwem. Jesteśmy połączeni duszami w zupełnie inny sposób. Lucyfer jest nieśmiertelny, a ja jestem zwykłym człowiekiem. Dzięki rytuałowi połączenia mogę żyć z nim całą wieczność. Oddał mi kawałek swojej duszy...Dosłownie. Dzięki temu mogę pozostać z nim na wieki. - W jej oczach zalśniły łzy. Z początku nie rozumiałem czemu, przecież to było... No cóż pięknie, ale po chwili pojąłem o co chodzi.
-Gdy Cora straci skrzydła nie będzie już nieśmiertelna. - Mój głos był dziwny. Jakby dochodził z daleka.
-Po prostu umrze, a my zostaniemy. - Jej rozpacz była niemal namacalna.
-Nic nie da się z tym zrobić? - Pokręciła przecząco głową, ocierając ciepłe krople wierzchem dłoni.
-Będzie zwykłym człowiekiem. Dorośnie, zestarzeje się i opuści mnie...
-Ale po śmierci...
-Może wybrać gdzie chce trafić. Niebo albo piekło, ale będzie tylko duszą. Nie będę mogła jej dotknąć, będzie niemal, jak wiatr. - Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się żałośnie. - I mam do ciebie wielką prośbę Isaac. Gdy to wszystko się stanie, zabierz ją ze sobą, odejdźcie. I zaopiekuj się nią.

~ ~ ~

- To będzie dziewczynka. - Spojrzałam w ciemne oczy Lucyfera z zaskoczeniem.
-Skąd wiesz? - Uśmiechnął się szeroko, przytulając mnie do siebie.
-Jestem aniołem. Po prostu to czuje. - Cała promieniowałam. Nie mogłam doczekać się dnia, w którym wezmę ją w ramiona.
-Jak ją nazwiemy? - Spytałam z nadzieją, zerkając na jego przystojną twarz. Owinął mnie skrzydłami, zamykając w kokonie miłości.
-Cora? - Musnął delikatnie mój policzek.
-Cora... - Imię wydostało się z moich ust niczym puch unoszący się na wietrze. - Idealnie.
-Ona będzie idealna. 
-Będzie miała skrzydła? - Pytałam dociekliwie.
-Tak, ale...
-Ale co? - Spytałam zaniepokojona, ale jego wyraz oczu mnie uspokoił.
-Na początku będziemy musieli je jej odebrać. To skrzydła dają nieśmiertelność, by mogła dorosnąć i rozwijać się, należy je usunąć.
-Potem odrosną?
-Po dwudziestu latach. Będzie zdrowa, silna i będzie miała przepiękne szare skrzydła.
-Czemu szare?
-Bo w połowie będzie człowiekiem. - Pokiwałam głową z uśmiechem, wzdychając ciężko.
-Czyli tylko ja umrę? - Nie byłam smutna z tego powodu, tylko odrobinę przygnębiona. W jego czarnych oczach zabłyszczał cień bólu.
-Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
-O cym? - Uniósł nas  w górę, tak że wznosiliśmy się nad dachem naszego domu, bliżej słońca i nieba.
-Możemy sprawić, że będziesz żyć wieczność. - Nie potrafiłam ukryć szoku, który go rozbawił.
-Jak?
-Jest pewien rytuał, który może ci to zapewnić, tylko pytanie brzmi czy tego chcesz?
-Wieczność z tobą i Corą? - Te słowa brzmiały niczym obietnica życia w raju. - Nie pragnę niczego więcej.

~ ~ ~

Uchyliłam ciężkie powieki, rozciągając się rozkosznie. Leżałam w swoim, ciepłym łóżku, a obok mnie Isaac. Jego oczy były otwarte i wpatrywały się we mnie niemal natarczywie.
-Hej. - Wymruczał mi do ucha, olśniewając mnie niezwykle szczerym uśmiechem.
-Witaj - Zaśmiałam się, podpierając się na łokciach. - Która godzina?
-Dochodzi ósma. - Musnął kciukiem mój policzek. - Jesteś taka piękna. - Wyszeptał, mrużąc zielone oczy.
-Gdybym powiedziała ''ty też'', zabrzmiałoby to kiczowato? - Spytałam, marszcząc czoło. Isaac wybuchnął śmiechem i zerwał się z łóżka.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Przetarłam twarz rękoma i z powrotem odpalam na poduszki.
-No to nie usłyszysz z moich ust nic miłego. - Odparłam. Znalazł się przy mnie w sekundę i skradł mi jeden krótki pocałunek.
-Wystarczy, że twoje usta miło smakują. - Skwitował.
-Nie podlizuj się tak. - Powiedziałam ze śmiechem.
-Nawet nie próbuję.
-Od czego zaczynamy? - Spytałam, zerkając na niego. Promienie słoneczne wkradające się prze okno, delikatnie oświetlały jego sylwetkę co sprawiało, że wyglądał na tajemniczego i niedostępnego, choć wiedziałam, że to drugie nie jest prawdą.
-Co masz na myśli?
-Znalezienie twojej mamy?
-Ach... No tak - Uśmiechnął się szeroko. - Myślę, że najpierw powinnaś się ubrać. - Spojrzałam pod kołdrę, unosząc brwi do góry. Miałam na sobie tylko wczorajszą koszulkę, która ledwie sięgała bioder.
-Chwila... Kto się pozbył moich spodni? - Zapytałam podejrzliwie. Zielonooki uśmiechnął się niewinnie, wzruszając ramionami.
-Jak powiem, że twoja mama to mi uwierzysz?
-Nie! - Rzuciłam w niego poduszką, którą niestety zdążył złapać. - Nie sądziłam, że jesteśmy na etapie, na którym możesz mnie rozbierać.
-A jesteśmy? - Oblałam się gorącym rumieńcem.
-Myślę, że jesteśmy na etapie ''idź zrób śniadanie!'' - Zbliżył się do mnie i ujął moją twarz w dłonie.
-Jak sobie życzysz. - Wypowiedział te słowa i pocałował mnie zostawiając za sobą smak czystej rozkoszy.

Hej! Pewnie nie spodziewaliście się tak szybko nowego rozdziału, ale to rekompensata, ze ostatnio musieliście tyle czekać.:)  Mam nadzieje, że się podoba, bo ja osobiście jestem chyba zadowolona. Pozdrawiam! ;*


środa, 27 listopada 2013

Rozdział 15


''Nie kłamstwa, lecz prawda zabija nadzieję.''



Gdy przekroczyliśmy próg salonu ze zdziwienia stanęłam kompletnie wmurowana, a moja buzia rozdziawiła się szeroko. Na środku pokoju, opierając się o kominek stał blond włosy mężczyzna... Błąd jego włosy były raczej białe, ale nie siwe, jak u staruszków. Miał na sobie idealnie skrojony czarny garnitur, a na jego wąskich ustach błąkał się przebiegły uśmiech. Był młody. Nie miał więcej niż dwadzieścia pięć lat... Przynajmniej na tyle wyglądał.
-Witajcie - Przywitał nas. Jego głos był głęboki i kuszący jeżeli moge pokusić się na to określenie. Zaniepokojona spojrzałam na Isaaca. Chłopak był spięty, a zdenerwowanie mieszane ze złością malowało się na jego przystojnej twarzy. - Dostałem waszą wiadomość, więc przybyłem - Wędrował po na śliskim wzrokiem i zatrzymał się na zielonookim. Oblizał wargi, a jego uśmiech stał się szeroki, ale nie był uprzejmy. Ani odrobinę. - Jak zapewne się domyślacie jestem Bogiem, ale wolałbym żebyście zwracali się do mnie Ethan.
-Ethan? - Wypaliła Sara, która pierwsza otrząsnęła się z osłupienia.
-Nie ładnie? - Udawał urażonego.
-Nie, tylko czemu ,akurat to imię? - Bóg. Ethan wydawał się być rozbawiony. Wzruszył ramionami, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Po prostu przypadło mi do gustu. - Wypowiadając te słowa, patrzył wprost na syna. Cała gotowałam się od środka, miałam ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
-Dość pogaduszek o imionach - wtrącił tata - Przejdźmy do ważniejszych rzeczy.
-Ależ oczywiście Lucyferze - Klasnął w dłonie, rozradowany. - Więc jak mogę wam pomóc?
-Musisz pomóc nam zniszczyć Fidem. - Oznajmiłam, robiąc krok w przód. Jego spojrzenie powędrowało na moją osobę.
-Jesteś bardzo podobna do matki. - Przełknęłam głośno ślinę, próbując nie wybuchnąć.
-Zrobisz to? - Zignorowałam jego stwierdzenie.
-Dlaczego miałbym wam pomóc?
-Bo twojemu synowi grozi śmierć? - Powiedziałam jadowitym głosem. Usłyszałam, że Isaac z sykiem wciąga powietrze.
-No tak Isaac - Jego ton był wyprany z wszelkich emocji - Wybacz, że o tobie zapomniałem. - Odwróciłam głowę by spojrzeć na Isaaca, który był blady i wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. - Jeżeli chcesz wiedzieć niedawno dowiedziałem się o twoim istnieniu. Nie wiem, jak w ogóle doszło do tego, że się urodziłeś, ale to już inna sprawa. - Jego słowa były niczym ostrza wbijane w serce syna. - Jeżeli chodzi o Fidem... Jest sposób, w jaki wam moge pomóc, ale...
-To będzie gorzko kosztować? - Do salonu weszła moja mama z tacą pełną do połowy wypełnionych, wysokich szklanek.
-May moja droga nie tak drastycznie. - Zaśmiał się bez krzty humoru.
-Czego chcesz? - Wycedził przez zęby tata.
- Wy! - Wskazał palcem na mnie i Isaaca. - Gdy przeżyjecie nie odzyskacie skrzydeł. Nigdy.

~ ~ ~

-W porządku - Słowa same wypłynęły z moich ust, a zdziwione spojrzenie Cory utknęło we mnie.
-Dlaczego akurat to?! - Wrzasnęła rozdrażniona dziewczyna.
-No cóż.... Muszę coś z tego mieć, a przy okazji już nigdy więcej nie będziecie zawracać mi głowy.
-Ale w ten sposób stracimy naszą moc.
-Wiem - Spojrzenie mojego ojca było zimne, jak lód. Z ledwością mogłem uwierzyć, że jesteśmy w jakikolwiek sposób spokrewnieni. - Albo to, albo oboje zginiecie. Fidem nie odpuści.
-Cora proszę... - Wyszeptałem, łapiąc ją za rękę. W jej oczach malowała się rozpacz. - Będziemy normalni. Nie kłam, że wcale tego nie chciałaś.
-Zgoda - Powiedziała cicho i z rezygnacją.
-Nie musisz się zgadzać. - Wtrącił się Lucyfer.
-Muszę tato. Muszę.
-Cudownie! - Zacisnąłem zęby, powstrzymując się od przywalenia w tą bez emocjonalną twarz.
-Jak nam pomożesz? - Spytałem.
-Jak zwykle konkrety - Wywrócił takimi samymi zielonymi oczami, jak u mnie i dodał - Wpuszczę was do jej świata, a za pomocą Lucyfera stworze dla was broń, którą ją unicestwicie.  Nie będzie to proste, ale chyba zależy wam na życiu, co?
-Jak każdemu. - Skwitowała Cora.
-Ile będziemy musieli czekać? - Zamyślił się na chwilę, a potem rozpromienił w fałszywym uśmiechu.
-Dwa dni.
-Gdzie będziemy pracować?  - Ojciec Cory wydawał się być zdenerwowany.
-Tu na ziemi Lucyferze. - Ciemnowłosy nic nie mówiąc, tylko przytaknął.
-Mógłbym zadać ci pytanie? - Starałem się brzmieć obojętnie, ale wiedziałem, że mi to nie wyszło.
-Każdy ma prawo pytać, ale czy dostaniesz odpowiedź to już inna kwestia. - Uścisnąłem dłoń Cory mocniej.
-Kim jest moja matka?

~ ~ ~

-Wydaje się to być nie możliwe, że to twój ojciec. - Stwierdziłam, ciężko opadając na kanapę. Wszyscy się rozeszli i zostałam sama z Isaakiem. Mama poszła do sypialni, Sara wróciła z niechęcią do domu, a tata z Bogiem zamknęli się w gabinecie, znajdującym się w piwnicy naszego domu. 
-Czemu? - Spytał, przyciągając mnie do siebie. Z cichym westchnieniem wtuliłam się w jego ciepłe ciało, podciągając nogi do góry.
-On jest taki zimny, kpiący... A ty jesteś zupełnie inny. - Zaśmiał się cicho.
-Tak, w sumie sam w to nie mogę uwierzyć.
-Nie miałeś do niego więcej pytań? - Spojrzałam na jego twarz. Oczy miał przymknięte, a usta rozciągały się w leniwym uśmiechu.
-Sprawił, że tylko to chciałem wiedzieć.
-Chcesz ją odnaleźć? - Kiwnął głową. - Po co? 
-Wiesz, gdybyśmy nie wyszli cało z tego wszystkiego... Chce wiedzieć kto dał mi życie i dowiedzieć się dlaczego mnie nie chciała.
-Może nie mogła cie zatrzymać.
-Może. - Westchnął ciężko.
-Pomogę ci.
-W czym? - Otworzył oczy i spojrzał na mnie pytająco.
-W szukaniu jej. Mamy dwa dni, ale jestem pewna, że nam się uda. - Uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w czubek nosa.
-Gdy ty będziesz przy mnie na pewno się uda. - Nie potrzebowałam więcej słów. Przylgnęłam do niego całym swoim ciałem, wpijając się w jego miękkie usta, zapominając na kilka chwil o całym świecie.



Wybaczcie, że tyle musieliście czekać, ale wena mnie opuściła :( Naszczęście dziś powróciła... Mam nadzieje, że się podoba. W zakładce bohaterowie pojawiła się postać Baga. :) Jakby ktoś chciał wiedzieć, jak ja go widzę to zapraszam. :)

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 14


Gdy cie nie ma obok, moje serce ledwo bije
twój dotyk sprawia, że na nowo żyje.
Wciąż pragnę cie czuć i tobą oddychać, bo jesteś esencją mojego życia.



- Więc dlaczego ich nie mam? - Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
-Pewnie odebrali ci je, tak jak mi - Zerknął na mnie, marszcząc brwi.
-Jak?
-Gdy byłeś noworodkiem po prostu je wyrwali - Skrzywił się z obrzydzeniem.
-Przecież to okrutne - Jęknął.
-Wtedy jeszcze ich nie czułeś - Spojrzał na mnie nieprzekonany.
-I już nigdy ich nie odzyskam? - Pokręciłam przecząco głową.
-Odrastają co dwadzieścia lat.
-Czyli, gdy mi odrosną nie będę mógł już żyć wśród ludzi - Zaśmiałam się bez krzty humoru.
-Wtedy na skrzydła rzuca się urok, by nikt ich nie widział.
-Twój ojciec tego nie zrobił. Czemu?
-Nie interesuje go życie z ludźmi - Zagryzł wargę przyglądając mi się badawczo.
-To co mówił... To o tym, że się w sobie zakochaliśmy... - Spuściłam wzrok na swoje splecione ręce, oblewając się rumieńcem - To... Znaczy... Hmm zakochałaś się we mnie? - Nigdy nie czułam się bardziej zażenowana. Gdy nie doczekał się mojej odpowiedzi, odłożył mój rysownik i podszedł do mnie. Kucnął na przeciw i pochwycił moją brodę tak bym patrzyła mu w oczy. - Bo jeżeli chcesz wiedzieć to ja dla ciebie straciłem głowę - Zakrztusiłam się własnym powietrzem z wrażenia.
-Naprawdę? - Wykrztusiłam. Nie mogłam w to uwierzyć.
-Nie widać tego? - Wzruszyłam ramionami.
-Nie spodziewałam się, że może to dla ciebie znaczyć więcej.
-Od samego początku się tobą interesowałem. Jesteś inna...
-No wiesz ja tez nie znam drugiego syna Boga - Powiedziałam żartobliwie na co on zaśmiał cicho.
-A teraz kiedy... No cóż przeznaczona jest na śmierć, jesteś dla mnie jeszcze ważniejsza - Przymknęłam oczy cicho wzdychając.
-Nie jest nam przeznaczona śmierć. Wyjdziemy z tego cało. - W odpowiedzi złożył na moich usta lekki, ale emocjonalny pocałunek, który gdybym stała, zwaliłby mnie z nóg. Rozpływałam się pod jego dotykiem, rozkoszowałam się jego zapachem. Chciałam by ta chwila trwała wiecznie, ale rzeczywistość była szara i okrutna. W chwili, w której nasze języki się zetknęły do pokoju wtargnęła Sara. Odskoczyliśmy od siebie, jak poparzeni, a przyjaciółka ze śmiechem cofnęła się o krok.
-Może jednak zostawię was samych...
-Nie! - Zerwała się z łóżka cała czerwona.
-Jesteś pewna?
-Tak - Powiedziałam srogo - Co się stało?
-Dostaliśmy odpowiedź.

~ ~ ~

Nie mogłam w to uwierzyć.Chciałam krzyczeć i płakać. Nienawidziłam siebie. Z obrzydzeniem patrzyłam na test ciążowy trzymany w reku. Teraz kiedy wszystko się układało coś musiało się zepsuć. Jak miałam mu o tym powiedzieć? Przecież to Lucyfer ma inne sprawy na głowie niż zajmowanie się jakimś dzieckiem. Zgrzytając zębami, wyszłam wściekła z łazienki i o mało nie wrzasnęłam, gdy dostrzegłam ciemną postać w rogu sypialni.
-Wystraszyłeś mnie - Powiedziała z wyrzutem.
-Przepraszam - Jak zwykle jego głos był seksownie zachrypnięty - Nie chciałem - Kiwnęłam głową dziękując w duchu, że w pokoju panował pół mrok. Dzięki temu nie mógł dostrzec wyrazu moich oczu - Chciałem cie zobaczyć - Szepnął i podszedł do mnie powolnym krokiem. Nim się spostrzegłam trzymał mnie już w ramionach - Coś się stało?
-Nie, czemu? - Mój głos lekko drżał.
-Jesteś jakaś spięta - Z uczucie zaczął masować mój kark. Jednocześnie nienawidziłam i kochałam go za to, że przy nim zapominałam o całym świecie.
-Zdaje ci się - Mruknęłam przymykając oczy.
-Mnie nie oszukasz - Jeżeli to było w ogóle możliwe przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Jego ręce zaczęły zjeżdżać w dół, aż zatrzymały się na mojej tali. Jednym szybkim ruchem uniósł mnie do góry i usadził na swoich biodrach. Nasze usta zetknęły się w namiętnym pocałunku - May co chcesz mi powiedzieć? - Spytał miedzy naszymi pocałunkami.
-Nie psuj tego - Zajęczałam, palcami badając strukturę jego mięśni.
-Powiedz - Położył mnie na łóżku, pochylając się nade mną - Powiedz - Wiedział jak mnie rozbroić. Wsunął dłonie pod moją koszulkę i zaczął gładzić delikatnie mój brzuch.
-Już wiesz, prawda? - Wychrypiałam nie wytrzymując z rozkoszy.
-Chce to usłyszeć z twoich ust.
-Nienawidzę cie - Skłamałam.
-A ja cie kocham, a teraz to powiedz - Nalegał ciepło.
-Jestem w ciąży - Uśmiechnął się, patrząc na mnie radosnym wzrokiem - Nie jesteś zły - Spytałam zdziwiona.
-Nawet nie wyobrażasz sobie jaki jestem szczęśliwy.

Wybaczcie, że musieliście tyle czekać, ale naprawdę nie miałam kiedy napisać :) Wybaczcie za wszelkie błędy bo pisałam na szybko. Mam nadzieje, że nadaje się do czytania :)  Pozdrawiam! :) 

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 13

Wciąż błądzę we mgle szukając ukojenia
uciekając od wrzasków bólu i cierpienia



Nie rozumiałam, jak on mógł się tak zachowywać. Gdzie podział się mój tata? Nie wiedziałam co się z nim dzieje, ale nie mogłam się teraz poddać. To co powiedział było nie mniej, jak przerażające, ale tu chodziło o życie moje i Isaaca... Opierając się rękoma o umywalkę, zerkałam w lustro z obrzydzeniem.On chyba nie czuł tego, tak jak ja. Bynajmniej nic na to nie wskazywało, przecież kilka niewinnych pocałunków nie oznaczało, że się we mnie zakochał.
-Cora? - Sara delikatnie zastukała w drzwi - Wszystko w porządku? - Co miałam powiedzieć? Nic nie było w porządku. Przekręciłam klucz i wpuściłam ją do środka - Co się stało maleńka? - Przytuliła mnie mocno, głaszcząc po włosach.
-Nic. Chciałam po prostu pobyć chwilę sama.
-Rozumiem - Z uśmiechem popatrzyła mi w oczy - Isaac cie szukał.
-Nie wiem czy chce z nim rozmawiać - powiedziałam nie pewnie.
-Powiedzieć mu, że źle się czujesz?
-Nie - westchnęłam - Musimy skontaktować się z jego ojcem.
-Bóg ma komórkę? - Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-Niebo to inny wymiar. Tam nie ma zasięgu - Powiedziałam ze śmiechem, widząc jej minę.
-No to mówiąc krótko żyją, jak w średniowieczu - Wywróciłam oczami.
-Pewnie tak.
-A piekło? Jak tam jest? Pewnie nieźle tam grzeją - Wybuchłam śmiechem wyciągając ją z łazienki.
-Kiedyś cie tam zabiorę i sama się przekonasz.
- Serio?! - Pokiwałam energicznie głową, na chwile zapominając o tym co mnie czeka - No to nie mogę się doczekać... - Umilkła, gdy przekroczyłyśmy próg salonu. Podążyłam za jej wzrokiem i zrozumiałam. Tata stał przy kominku, trzymając w ręku złożoną na pół, białą kartkę. Biała koszula podkreślała jego mięśnie i kontrastowała z rozłożonymi, czarnymi skrzydłami. Kosmyki czarnych włosów opadały na wysokie, lekko zmarszczone czoło. Sara nigdy nie widziała mojego taty, musiał to być nie mały szok, ale jej słowa mnie nie zdziwiły - Gdyby to nie był twój tata, powiedziałabym, że niezłe z niego ciacho - skarciłam ją wzrokiem, mimo woli uśmiechając się pod nosem.
-Co robisz? - Spytałam, przerywając panującą cisze.
-Wysyłam list - Jego głos był chłodny i spokojny.
-Ciekawy sposób na wysyłanie listu - Wtrąciła Sara, gdy tata wrzucił kartkę do ognia.
-Jedyny by dotarł do nieba - Powiedział, zerkając na rudowłosą.
-Gdzie Isaac?
-W kuchni z mamą - Pokiwałam delikatnie głową i ruszyłam w tamtą stronę.
-Nie idziesz? - Spytałam Sary, gdy zauważyłam, że przyjaciółka wciąż stoi w tym samym miejscu.
-Poczekam tu na was - Powiedziała rozmarzonym głosem. Wywracając oczami, weszłam do drugiego, pomalowanego na beżowo pomieszczenia. Mama siedziała przy stole, pochylając się nad kubkiem z herbatą, a Isaac na przeciw niej, wsłuchiwał się z zainteresowaniem w jej słowa. Mama na mój widok ucięła z niewinnym uśmiechem. Isaac podążając za jej wzrokiem, spojrzał mi w oczy.
-Dobrze już się czujesz? - Spytał z troską.
-O czym rozmawialiście? - Wyminęłam jego pytanie, siadając na blacie szafki.
-Twoja mama opowiadała mi o twoich przygodach z telekinezą - Unosząc brwi, zerknęłam na mamę.
-Opowiedziałam mu, że kiedyś chciałaś przenieść swoją złotą rybkę, a ona w pewnym momencie zniknęła. Pamiętasz? - Spytała ze śmiechem - Strasznie wtedy płakałaś i musiałam ci kupić nową, a ty spuściłaś ją w toalecie.
-Bo to nie była Loli - Oznajmiłam z wyrzutem.
-Twoja złota rybka nazywała się Loli? - Isaac wybuchnął śmiechem.
-Nie widzę w tym nic śmiesznego - Udawał, że poważnieje.
-Ja też - Posłałam mu wściekłe spojrzenie, ale zaraz również się zaśmiałam.
-Może pokażesz Isaacowi swój pokój? - Wtrąciła mama.
-To dobry pomysł - Powiedział chłopak, wstając od stołu. Pokręciłam głową z niechęcią - Chodź - Złapał mnie za rękę i z łatwością przyciągnął do siebie.
-Mam okropny bałagan.
-Kłamie - Skwitowała mama z uśmiechem. W tej chwili miałam ochotę ją udusić. Z rezygnacją pociągnęłam Isaaca za sobą.
-Masz miłą mamę - Szepnął mi do ucha.
-Tak. Polubiła cie.
-Przynajmniej ona - Puszczając ta aluzję mimo uszu, otworzyłam przed nim drzwi mojej sypialni. Rozglądając się dookoła, chodził po pokoju. Zatrzymał się przy biurku i ujął coś w dłonie. Za nim spostrzegłam co to było za późno. - Zawsze chciałem wiedzieć co tam rysujesz - Powiedział, przewracając kolejne kartki mojego rysownika.
-To prywatne - Momentalnie znalazła się obok niego chcąc wyrwać mu zeszyt z rąk, ale szybko je cofnął.
-Naprawdę masz talent - Mówiąc to, patrzył prosto w moje oczy.
-Oddaj go - Chciałam brzmieć stanowczo, ale z ust wydobył się tylko cichy jęk.
-Najpierw muszę zobaczyć siebie bez koszulki - Na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmiech.
-Jesteś okrutny - Poddałam się i opadłam na łóżko - Tata wysłał wiadomość do Boga - Zacisnął szczękę, udając obojętność.
-A co potem?
-Będziemy musieli się z nim spotkać. - Oblizał wargi.
-W jaki sposób nam to pomoże?
- Może znajdzie sposób na wyrównanie naszych szans...
-To w ogóle możliwe?
-Nie wiem...
-Czy nie czeka nas pewna śmierć? - Nie odpowiedziała, bo przecież odpowiedzi na to pytanie nie znałam. - Czemu narysowałaś mi skrzydła? - Zapytał cicho, wpatrzony w rysunek.
-Jesteś synem Boga, powinieneś mieć skrzydła.

piątek, 8 listopada 2013

Wiem, że rozdział powinien się już pokazać, ale musicie mi wybaczyć i jeszcze odrobinę poczekać :) Jest w trakcie pisania i lada dzień się pojawi :) Nie martwcie się nie zapomniałam o was! :) Pozdrawiam;*

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 12

Kiedy patrze w twoje oczy
widzę tylko smutek
tą beznadziejną otchłań cierpienie, która sprawia, że teraz
życie nie ma dla mnie znaczenia.


Spojrzał na mnie z dziwną desperacją, jakby bał się swojej odpowiedzi. Już chciałam cofnąć swoje pytanie, ale on mnie wyprzedził.
-To jest straszne. Najgorsze uczucie, jakie kiedykolwiek mogłem czuć. Mogę zrobić drugiemu człowiekowi krzywdę, wcale tego nie chcąc. Władza... Nad czymkolwiek, nie jest tak zadowalająca, jakby mogło się wydawać. To mnie przerasta - Zaskoczyło mnie to co powiedział. - Myślę, że w moich rekach nie powinna leżeć odpowiedzialność za cokolwiek.
-Wiesz, a ja myślę, że jesteś jedną z nielicznych osób, która ma tak czyste serce - Zatrzymałam się i przyłożyłam rozprostowaną dłoń do jego lewej piersi - I wiem, że gdybyś w siebie uwierzył zawojował byś ten świat. Przed nimi może udawać twardego, irytującego gnojka - Uśmiechnęłam się delikatnie - Ale nie przede mną.
-Tyle, że ja przed tobą wcale udawać nie chcę - Chwycił w palce kosmyk moich włosów i zaczął się nim bawić - Przy tobie chce być tylko sobą - Musnął kciukiem mój policzek - i nie chce cie więcej krzywdzić. - Delikatny rumieniec wkradł się na moje policzki.
-Chodźmy dalej - Pokiwał głową i przygarnął mnie do siebie ramieniem, jakby chcąc uchronić przed całym złem panującym na tym świecie. Szliśmy w ciszy, która mi nie przeszkadzała. Miałam chwilę, by pozbierać myśli. Obawiałam się tego co przyniesie następny dzień, tego że jutro możemy już umrzeć. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jakie cenne jest życie. Gdy zaczęliśmy zbliżać się do mojego domu, dostrzegłam skuloną postać siedzącą na schodkach prowadzących do wejściowych drzwi. Kolejne metry uświadomiły mnie, że to Sara. Na nasz widok wstała, otrzepała spodnie i spojrzała na mnie spode łba.
-Mam nadzieje, że masz jasne i treściwe wytłumaczenie dlaczego zerwałaś się ze szkoły i nie zabrałaś mnie ze sobą - Powiedziała z wyrzutem. Mimo woli uśmiechnęłam się szeroko - A ty! - Wskazała palcem Isaaca. - Nie waż się sobie jej przywłaszczyć - Chłopak uniósł brwi i spojrzał na nią arogancko.
-Mam się słuchać jakiegoś rudzielca? - Powiedział żartobliwie.
-Słyszałaś to? - Zerknęła na mnie niedowierzająco - To, że jesteś mega ciachem nie upoważnia cie do obrażania mnie - Isaac zaśmiał się pod nosem, patrząc na Sarę przyjaźnie.
-A to, że jestem synem Boga? - Rudowłosa oblizała wargi.
-To też nic nie zmienia - Odpowiedziała z mniejszym przekonaniem. - No, ale dość tych pogaduszek! Może w końcu mi się wytłumaczycie?! - Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Nie mogłam jej znów okłamać, ale nie mogłam mieć też pewności, że z tą wiedzą będzie bezpieczna.
-Wejdźmy do środka - Zaproponowałam. Sara widząc moja poważną minę kiwnęła tylko głową i otworzyła drzwi.

~ ~ ~

- Cześć May - Przywitała się uroczo Sara, ściągając kurtkę. Była z moją mama na ''Ty'' odkąd pamiętam.
-Hej rudzielcu.
-Mamo? - Wyszłam zza pleców przyjaciółki, trzymając Isaaca za rękę - To Isaac - Przedstawiłam chłopaka, zerkając na nią niepewnie.
-Och - Wymsknęło się jej, ale szybko wyciągnęła w jego stronę rękę - Miło cie poznać.
-Mi również - Zielonooki był widocznie zakłopotany.
- Jakbym cie wtedy widziała - Mówiła jakby rozmarzonym głosem.
-Słucham? - Uśmiechnęła się przepraszająco.
-Cora kiedyś cie narysowała. Wyglądasz dokładnie, jak na tym rysunku. Nie licząc tego, że tam nie miałeś koszulki - Spojrzałam na nią niedowierzająco.
-Mamo!
-Naprawdę? - Kiwnęła głową, uśmiechając się niewinnie.
-Zrobiłam ciasto cytrynowe. Ktoś chce?
-Ja! - Wykrzyknęła radośnie Sara. 
-Pójdźcie do salonu, zaraz wam przyniosę - Gdy chciała odejść złapałam ją za ramie.
-Mamo rozmawiałaś z tatą? - Spytała cicho. Jej twarz posmutniała, ale wciąż się uśmiechała.
-Tak słońce. Już wszystko wiem.

~ ~ ~

-Musimy skontaktować się z twoim ojcem - Oznajmił chłodnym tonem Lucyfer.
-Ale jak?! Nigdy nie widziałem go na oczy - Spojrzałem bezradnie na Core, która siedziała naprzeciw mnie. Wysoki mężczyzna westchnął ciężko i opadł w fotelu pomiędzy nami.
-Zajmę się tym, tylko czy będziesz na to gotowy? - Wpatrywał się we mnie oczami czarnymi, jak dwa żarzące się węgielki.
-Chyba nie mam wyboru.
-To prawda. Oboje nie macie już żadnego wyboru.
-A co potem? - Wtrąciła się ciemnowłosa.
-Potem musimy ją zniszczyć. Wy musicie.
-Bez waszej pomocy? - Spytałem z lekką irytacją.
-My nie mamy szans - Przyznał z nutka złości w głosie.
-A my mamy?! - Wyrzuciłem z siebie, podrywając się do góry. Cora posłała mi uspakajające spojrzenie, ale ja już miałem dość bycia spokojnym - Mamy po siedemnaście lat i mamy powstrzymać jakąś żądną zemsty nieśmiertelną, przepełnioną złem kobietę?! - Schowałem twarz w dłonie, oddychając szybko.
-Isaac... - Zaczęła Cora, ale ojciec przerwał jej jednym spojrzeniem.
-Nie odzywaj się - Nakazał jej. Spojrzałem na niego wściekłym wzrokiem - Jeżeli chcecie przeżyć, musicie dorosnąć - Powiedział stanowczo. - Nie jesteście już dziećmi i musisz to pojąć chłopczyku. Jesteście nawzajem za siebie odpowiedzialni i jeżeli coś się stanie mojej córce... Pożałujesz - Zacisnąłem zęby, próbując powstrzymać się przed wybuchem - Mogliście starać się w sobie nie zakochać. Teraz będziecie płacić za waszą nieodpowiedzialność - Posłał nam srogie spojrzenia i wyszedł. Cora była blada jak ściana. Siedziała skulona unikając mojego wzroku, a w mojej głowie huczały tylko słowa Mogliście starać się w sobie nie zakochać. Wbiłem swoje spojrzenie w dziewczynę, która wyglądała jakby miała zaraz zemdleć.
-Czy on mówił poważnie? - Mój głos brzmiał obco w moich uszach.
-Ja... Chyba zwymiotuje - Zerwała się i wybiegła, zostawiając mnie samego z milionem pytań. 

I jak? :) Pozdrawiam! ;*

niedziela, 27 października 2013

Rozdział 11

Mimo że czarne chmury nad nami, my wciąż zakochani
Zagłębieni w miłości
tak beztroskiej
tak rozkosznej
bez końca
bez opamiętania
tylko ona w naszych żyłach
płynie, jak rozgrzana lawa.


Wiatr rozwiewał moje rozpuszczone włosy, drażnił moją skórę zimnem. Z każdym jego powiewem moje oczy wypełniały łzy. W głowie wciąż huczały mi słowa taty, od których rozpadałam się na miliony ostrych kawałeczków swojej duszy. Schowałam ręce w kieszenie ciemnego płaszcza, okrywającego moje drobne ciało. Każdy oddech ranił boleśnie. Każda myśl sprawiała, że czułam większy strach.
-Cora? - Poczułam na ramionach jego silne dłonie. Pozwoliłam by odwrócił mnie w swoją stronę, jednym szybkim, ale delikatnym ruchem.
-Już wszystko wiem.
-Po twojej minie mogę sugerować, że nie jest to dobra wiadomość - Westchnęłam drżąco. Liście zatańczyły u naszych stóp, a z nieba spadło kilka zimnych kropel. Spojrzałam w jego niespokojne oczy z poczuciem winy.
-Nazywa się Fidem.
-Ta kobieta? - Kiwnęłam powoli głową. - Czego od nas chce?
-Naszej śmierci - Szepnęłam. Przełknął głośno ślinę i cofnął się o krok.
-Nie żartujesz, co?
-Uwierz mi, że bym chciała.
-Dlaczego? Przecież nic jej nie zrobiliśmy... - Oblizałam suche wargi i ruszyłam w stronę huśtawek, kołyszących się na wietrze. Usiadłam na jednej i poczekałam, aż Isaac do mnie dołączy.
-My nic. Nasi ojcowie złamali jej serce.
-Chcesz mi powiedzieć, że mści się, jak w jakiejś operze mydlanej? - Zaśmiał się gorzko, wlepiając we mnie natarczywy wzrok.
-Najpierw chciała ich względów. Oboje ją odrzucili. Potem pragnęła władzy. Żaden jej tego nie dał. Postanowiła osiągnąć wszystko sama. Magią stworzyła swój własny świat, jak niebo i piekło. Różnił się tym, że można było tam znaleźć tylko ból, cierpienie, złość... Zagarniała do siebie wszystkie zbłąkane dusze. Wszystkie swoje uczucia przeniosła właśnie tam.  Abysso. Otchłań.  Najpierw była zwyczajnym aniołem, to całe zło, które nią zawładnęło zmieniło ją w coś nie do pokonania. Gdy zdała sobie z tego sprawę, jedynym jej pragnieniem była zemsta. Teraz już wie, jak może je spełnić.
-Jej pragnieniem jest nasza śmierć? - Wyszeptał, drżącym głosem.
-Chce by poczuli ten sam ból co ona.
-Co nam zostało? Jak mamy się bronić?
-Jeszcze nie wiem...
-Dowiedziałem się, że jestem synem Boga, że ty jesteś córką Szatana, że jakaś pieprzona suka, która ma złamane serce chce nas zabić! - Zerwał się do góry - Możesz mi powiedzieć, jak w tej chwili mam nie zwariować? Jak mam dalej funkcjonować?! - Spuściłam głowę w dół, uciekając od jego oczu.
-Nie obwiniaj mnie za to - Z jego ust wyrwał się cichy jęk. Chwycił mnie za ręce i podciągnął do góry. Teraz stałam z nim twarzą w twarz i tym razem nie pozwolił mi uciec od swojego spojrzenia.
-Nawet nie myśl o tym, że mógłbym cie obwinić za cokolwiek, ale muszę sobie to wszystko poukładać. Wiadomość o tym, że w każdej chwili ktoś może mnie zabić nie jest łatwa, jednak ty... Jesteś moją podporą. Gdyby cie tu nie było... - Jego usta drżały. - Myślę, że bym sobie nie poradził - Mimo woli się uśmiechnęłam.
-Obiecuje ci, że wyjdziemy z tego cało.
-Przejdziemy przez to razem - Mimo że nie było to pytanie, potwierdziłam, kiwnięciem głowy. Kciukami pogładził moje policzki, a potem mnie pocałował. Pierwszy raz ktoś mnie tak całował. Przelał w to tyle emocji, że ledwo ustałam na nogach.
~ ~ ~

Nigdy się tak nie bałem. Nigdy nie czułem tak paraliżującego strachu. Co z tego, że chciałem być silny skoro ten strach rozrywał mnie na pół? Cały dzisiejszy dzień wydawał mi się jednym, głupim koszmarem. Cały czas miałem nadzieje, że za chwilę się obudzę i to wszystko rozpłynie się, jak poranna mgła. W głowie huczało mi tysiące myśli, a połowa z nich dotyczyła Cory. Przeklinałem się w duchu za swoje pragnienia, dotyczące jej... Mnie... Nas. Chciałem byśmy byli normalnymi nastolatkami. Jednak prawda była taka, że nasza niezwykłość sprawiła , że teraz trzymałem ją w swoich ramionach, martwiąc się o jej życie bardziej niż o swoje. Dziwnie było uczucie troski o drugą osobę, prawie mi obcą. To w jaki sposób mi na niej zależało, przerażało mnie. Jej bliskość sprawiała, że wariowałem. Czy można nazwać to miłością? 
-Isaac? - Spojrzałem na nią pytająco, próbując ukryć przed nią uczucia, które się we mnie głębiły. - Powinniśmy wracać.
-Tak, masz rację - Była blada, a w jej dużych, szaroniebieskich oczach malowało się coś, czego nie mogłem zinterpretować. Może to przerażenie, które sam czułem? Splotła swoje palce z moimi i pociągnęła za sobą.
-Będziemy musieli skontaktować się z twoim ojcem - Szepnęła, a ja momentalnie się spiąłem.
-Nie rozumiem, po co? - Mój głos odruchowo stał się szorstki. 
-Musimy się dowiedzieć, jak najwięcej na jej temat, a po za tym chyba chcesz wiedzieć, dlaczego cie porzucił. 
-Nie obchodzi mnie to. Nie jest moim ojcem. To nie on mnie wychował. Nie zależy mi - Pokręciła głową, ściskając mocniej moją dłoń.
-Sam się oszukujesz - Chciałem zaprzeczyć, ale może miała racje? Może naprawdę chciałem wiedzieć? 
-Gdzie idziemy? - Zmieniłem temat.
-Do mnie. Teraz nie powinniśmy się rozdzielać. Razem jesteśmy silniejsi. 
-Jeżeli ja umiem udusić człowieka nie dotykając go, to jakie ty masz moce? 
-Mam wizje. Widzę pobliską przyszłość, ale rzadko umiem z tego skorzystać. Umiem tworzyć portale, by przedostać się do piekła. Umiem przenosić przedmioty siłą umysłu, ale zazwyczaj za nim do mnie dotrą nagle gdzieś znikają. Same nieprzydatne rzeczy. Jestem beznadziejna - Powiedziała smutnym głosem.
-Wcale nie jesteś, ale chyba musisz tak, jak ja nauczyć się to kontrolować - Popatrzyła na mnie z bladym uśmiechem.
- Wiem, że nie powinnam o to pytać, ale jakie to jest uczucie, gdy masz taką władzę nad ludzkim życiem?

Wiem, że zawsze dodaję raz w tygodniu, ale miałam jakąś taką wenę i napisało się w dwa dni :) Tak tak za to, że ostatnio musieliście tyle czekać:) Pozdrawiam! ;* 

czwartek, 24 października 2013

Rozdział 10

Prawda łamie serce
Kłamstwo rani głębiej
Cisza leczy rany
Krzyk wybawia opętanych



Próbowałam, ale powietrze nie dochodziło do moich płuc, hamował je ucisk w gardle. Wierciłam nogami i rękoma, jakby to miało pomóc. Czułam jak moje oczy wywracają się białkami do góry i nic nie mogłam na to poradzić. Nigdy nie czułam się tak bez silna. Chciałam krzyczeć, błagać Isaaca by przestał, ale mimo tego, że nie mogłam, wiedziałam, że on tego nie kontroluje. Jedyna nadzieja jaka mi pozostała to, to że się opanuje. Pozwoli odpłynąć złości. Byleby szybko.
-Mój boże, jak mam to zatrzymać? - Głos chłopaka był zrozpaczony, a ja nie mogłam mu nic podpowiedzieć. Teraz w jego rekach leżało moje życie, które wydawało się być tak kruche. Poczułam, jak opada obok mnie i łapie moją rękę. Wziął głęboki oddech... Jeden, drugi, a ból w klatce ustępował. Za piątym mogłam z powrotem nabrać powietrza. - Dzięki ci Chryste - Zamrugałam kilkakrotnie, aż świat wrócił do normy - Przepraszam, przepraszam - Dźwignęłam się do pozycji siedzącej z cichym jękiem - Nie chciałem tego...
-Wiem - Przerwałam mu trochę zbyt ostro. Odwrócił wzrok, zaciskając szczękę.
-Dlaczego miałbym ci wierzyć?
-Bo tak naprawdę wiesz, że nie kłamie - Westchnął i schował twarz w dłonie.
-To jest nierealne...
-Ale prawdziwe - Spojrzał na mnie po przez palce.
-Cora? - Zerknęłam na niego pytająco -Gdy mówiłaś, że myślałaś, że my też musimy się nienawidzić, czemu zmieniłaś zdanie? - Oniemiałam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
-Emm... Bo... - Zakrztusiłam się powietrzem. Wstał i podszedł do mnie szybko.
-Wszystko w porządku? - Zapytał zaniepokojony - Kiwnęłam głową, uciekając od jego spojrzenia. - Więc?
-Okazałeś się inny niż myślałam - Uśmiechnął się łagodnie - Wierzysz mi? - Uśmiech znikł z jego twarzy.
-Chyba nie mam wyboru - Odetchnęłam z ulgą - Tylko czemu nic o tym nie wiedziałem? I... Czemu nie jesteś wcieleniem zła? - Zaśmiałam się cicho.
-Nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje.
-Co to znaczy?
-Nie zawsze ciemność oznacza zło - Opowiedziałam mu wszystko co wiedziałam, a on wsłuchiwał się w moje słowa z uwagą. Na jego twarzy malował się szok, mieszany... ze strachem? Wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami,  szukając słów, którymi mógłby wyrazić to co teraz czuje. Nie wiedziałam, jak mam go pocieszyć. Przecież ja wiedziałam to wszystko odkąd zaczęłam mówić. Musiał być to dla niego szok, ale powinien znać prawdę. Nawet taką.
-Skoro ani Bóg, ani Szatan nie są tak naprawdę źli, to skąd bierze się zło? Musi mieć gdzieś swój rdzeń- Kiwnęłam głową, wiedząc dlaczego się o to pyta.
-Tak naprawdę nie znam odpowiedzi. Nigdy nikt mi jej nie udzieli, ale wiele razy siedząc u taty w gabinecie czytałam książki spisane przez anioły i było tam wspomniane o kimś zupełnie innym niż nasi ojcowie. Kobieta, która jest ucieleśnieniem zła. Nie ma w niej ani grama dobra. Zupełnie nic. Jest tak potężna, że nikt nie ma odwagi z nią walczyć, ale nie mogę mieć pewności, że nie jest to tylko jakaś stara legenda. - Spojrzał na mnie, marszcząc czoło.
-Ostatnio ktoś mnie nawiedza. Sprawia, że czuje ogromny strach.Słyszę jakieś krzyki, odczuwam czyjeś cierpienie, ból. Myślałem, że to gorączkowe omamy, ale teraz nie mam takiej pewności.
-Ciemna postać z rubinowymi oczami? - Szepnęłam. Kiwnął powoli głową. - Mnie też odwiedziła.
-Czego może od nas chcieć? - Spytał ze zgrozą w glosie.
-Myślę, że to dlatego, że się nie nienawidzimy.

~ ~ ~  

-Tato? - Cicho weszłam do gabinetu ojca. Stał do mnie plecami, a jego czarne skrzydła były w pełni rozpostarte. Na dźwięk mojego głosu, odwrócił się w moją stronę.
-Myślałem, że już nigdy się do mnie nie odezwiesz - Powiedział łagodnie.
-Wybacz, ale po prostu nie zgadzam się z tobą - Westchnął ciężko i spojrzał na mnie z troską.
-Ja po prostu chce twojego dobra.
-Czy ona istnieje naprawdę? - Przysiadłam na oparciu fotela, stojącego przed masywnym biurkiem.
-Kto? - Spytał podejrzliwie.
-Ta kobieta z książek. Ucieleśnienie prawdziwego zła - Wydawał się być spięty.
-Fidem - Wyszeptał jej imię z dziwnym uczuciem.
-Czyli jest prawdziwa? - Jego spojrzenie było srogie.
-Czemu cie to nagle interesuje? Coro co się dzieje? 
-Czy jest możliwe, że chce mnie skrzywdzić? Mnie i Isaaca? - Jego oddech przyspieszył gwałtownie.
- Dziecko coś ty narobiła? - Zerknęłam na niego ze strachem.
-Czy możesz mi wytłumaczyć o co chodzi? Kim ona tak naprawdę jest?
-Widziałaś już ją? - Kiwnęłam głową.
-Tato! Proszę cie! - W jego oczach malowała się desperacja. Zerwałam się do góry nie wiedząc co ze sobą zrobić.
-Grozi wam ogromne niebezpieczeństwo. Ona będzie chciała was doprowadzić to czynów desperackich. Sprawi, że będziecie chcieli się nawzajem pozabijać.
-Ale czemu?! - Moje serce galopowało w piersi z taką szybkością, że ledwo stałam na nogach.
-Bo jesteście naszymi dziećmi - Jego słowa brzmiały, jak wyrok. Wyrok śmierci.

Wybaczcie, że taki krótki, ale chyba się już przyzwyczailiście, że nie piszę poematów :D Mam nadzieje, że się podobał i dziękuję wam za to, że czytacie. Dzięki wam dobiłam ponad 1000 wyświetleń. Dziękuję i Pozdrawiam! ;*

sobota, 19 października 2013

Rozdział 9

Wśród ciemności błądzę, szukając prawdy wspomnień.
 Nie chce zapomnieć o tym kim naprawdę jestem.
Nawet,  gdy kurz przykryje moją pamięć, serce na zawszę pozostanie.



Ogarniała mnie senność. Powieki same opadały, choć tak naprawdę nie chciałam usypiać. Chciałam wciąż trwać w tej chwili, minucie, sekundzie, gdy trzymał mnie w ramionach. Mój anioł, mój wymarzony książę z bajki. W uszach wciąż huczały mi słowa Jestem tu dla ciebie May. Może to sobie wymyśliłam, ale jeżeli tak, chce żyć w swoim świecie. Przy nim. Tylko my i nikt więcej. Wszystko wydawało się być snem, ale jakże realnym. Smutki i problemy rozpłynęły się gdzieś w otaczającej mnie ciemności. Teraz liczył się tylko on. Nie ważne kim był, ważne, że czułam się przy nim bezpiecznie. Chciałam poznać go bliżej, poznać jego świat owiany tajemnicą, którą ja mam zamiar odkryć. Czy mogłam wiązać przyszłość z Lucyferem? Dla mnie odpowiedź była jasna, ale ludzie uznaliby mnie za wariatkę, gdybym im o tym opowiedziała... Tak. Ludzie nie mają wyobraźni. Są szarzy i nudni. Nigdy mi nie uwierzą, ale przecież ich wiara nie jest mi potrzebna.
Kołysałam się pomiędzy jawą, a snem walcząc sama ze swoimi myślami. Pragnęłam otworzyć oczy i znów go zobaczyć. Serce podpowiadało mi, że dzięki niemu będę szczęśliwa... Moich uszu dobiegł trzepot skrzydeł, ale już nie byłam w stanie uchylić powiek. Ciemność mnie pożarła.

~ ~ ~

-Cora! - W duchu modliłam się, by ten głos nie należał do niego, ale mogłam się tylko oszukiwać. Przystanęłam, a Sara posłała mi współczujące spojrzenie.
-Mam was zostawić samych? - Kiwnęłam głowa i w chwili kiedy przyjaciółka odeszłam, przy mnie przystanął Isaac.
-Czy możesz mi wytłumaczyć o co ci wtedy chodziło, czemu nie było cie w szkole... Wiesz mam wrażenie, że coś przegapiłem...
-Zamknij się na chwilę! - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem wciąż mając otwarte usta - Proszę - Dodałam spokojniejszym głosem.
-Nic nie rozumiem.
-Wiem, wiem... Isaac - Jego imię miękko przeszło przez moje usta. - Ja wiem dlaczego jesteś... Dlaczego masz takie zdolności...
-Skąd - Spytał szeptem.
-Nie tu - Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą. Czułam jak wbija we mnie swój natarczywy wzrok. Miałam ochotę go za to uderzyć. Był jeszcze gorzej niecierpliwy niż ja.
-Gdzie idziemy? - Wywróciłam oczami, nie odpowiadając na pytanie. Wiedziałam, jak się czuł. W jego głowie kłębiło się mnóstwo pytań, a na połowę nawet nie będę mogła mu odpowiedzieć. - Cora?
-Chwila - Szliśmy podziemnymi korytarzami naszej szkoły, o których wiedzieli nieliczni. Nikt nigdy nie interesował się tym zbytnio, jednak ja czułam, że kiedyś inna droga ucieczki może mi się przydać. Otworzyłam ciężkie, metalowe drzwi i weszliśmy do starej, zaniedbanej  kotłowni. Zamknęłam nas tu i spojrzałam na niego niepewnie. Panował tu pół mrok, ale doskonale mogłam dostrzec jego lekko wystraszone oczy - Odpowiesz mi w końcu na pytanie?
-Tak - Mój głos brzmiał dziwnie słabo. Bałam się.
-Więc słucham - Oparł się o ścianę, krzyżując ręce na klatce.
-Zaczęłabym od powiedzenie '' To nie takie proste'', ale pewnie byś mnie wyśmiał - Faktycznie się zaśmiał, ale nie ułatwił mi tym sprawy. Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam mocno powieki - Jesteś Bożym dzieckiem... Na szatana, jak to zabrzmiało... - Otworzyłam oczy i spojrzałam na jego otępiała minę.
-Co? - Tylko tyle z siebie wykrztusił.
-Twoim ojcem jest Bóg - Jego imię wypowiedziałam z niemałym obrzydzeniem.
-Robisz sobie ze mnie żarty? - Pokręciłam przecząco głową.
-Chciałabym...
-Skąd niby możesz wiedzieć?! - Gdy wrzasnął, aż podskoczyłam do góry. - Nie rób ze mnie idioty!
-Nie robię - Szepnęłam w przeciwieństwie do niego.
-Myślałem, że jesteś inna...
-Przestań Isaac. Mówię prawdę - Spojrzał na mnie spode łba.
-Nie kpij sobie ze mnie - Warknął.
-Jak mogę cie przekonać, że mówię prawdę? - Byłam załamana. Nie tego się spodziewałam. 
-Zawiodłaś mnie. Myślałem, że jesteś wyjątkowa, że mnie rozumiesz, a ty się tylko ze mnie śmiejesz. Byłem twoją zabawką co?
-Nie... Nie! Przestań wygadywać takie bzdury! Ty jesteś synem Boga ja córką Szatana... - Ledwo stałam na nogach. Cała drżałam. Miałam ochotę się rozpłakać.

~ ~ ~

Brzmiała tak szczerze, a jej oczy były takie zrozpaczone. Chciałem jej uwierzyć, naprawdę chciałem, ale nie mogłem. To wszystko brzmiało, jak jedna wielka bzdura. Bajka wymyślona tylko po to by mnie pogrążyć.
-Czemu mi to robisz? - Brzmiałem obco sam dla siebie. 
-Proszę cie uwierz mi. Nie okłamałabym cie - Pokręciłem głową, zaciskając zęby - Nie chciałam się z tobą zadawać, bo jesteśmy wrogami. Twój i mój ojciec nienawidzą się... Myślałam, że my też musimy...
-Przestań łżeć! - Była blada i wystraszona. Sam nie mogłem uwierzyć w siłę mojego głosu.
-Pomyśl to ma sens... - Nie poddawała się. Imponujące.
-Nic nie ma sensu - Czułem, jak rośnie we mnie złość. Wiedziałem, że to zaraz nastąpi. Zorbie jej krzywde, choć wcale nie chcę. - Sama nie wierzysz w to co mówisz.
-Błagam cie Isaac... Błagam uwierz mi - Zaczęłam wolniej oddychać. Ledwo utrzymywała się stojąc. Oparła się plecami o ścianę - Przestań to robić - Sapnęła - Przestań mnie krzywdzić. Zdajesz sobie sprawę, że to ty? Dusisz mnie - Znieruchomiałem. Ogarnęło mnie przerażenie - Nie... mogę.... oddychać - Osunęła się na ziemie...

~ ~ ~

- To człowiek wybiera, gdzie chce się znaleźć po śmierci. Dopiero po śmierci poznaję prawdę o naszym świecie. Niebo to nie raj, piekło to nie wieczne potępienie.. - Wsłuchiwałam się w jego głos, jak w niezwykła melodię, która zmuszała do tańca wszystkie moje nerwy.
-A moi rodzice? Gdzie są? - Uśmiechnął się do mnie, obejmując mnie w pasie i przyciągając do siebie.
-W niebie - Posmutniałam, ale on to zauważył i pocałunkiem starł ten smutek - Nie musisz się martwić. Nie mają tam źle - Otoczył mnie swoimi czarnymi, jak noc skrzydłami.
-Czemu się nienawidzicie? - Przymrużyłam oczy, jakby to jego blask mnie oślepiał.
-Oboje dążyliśmy do władzy. To nas poróżniło. Nie chciałem być od niego zależny, ale on uważał się za króla. Nie podobało mu się to, że mu się przeciwstawiam. Odszedłem chcąc mieć swoje królestwo. Mu się to nie spodobało i w ludzki umysłach rozsiał zalążek, że Szatan jest zły.
-Nie chciałeś by myślano inaczej?
-Nie. Ludzie i tak w końcu dowiadują się jaka jest prawda - Uśmiechnął się delikatnie, odgarniając zabłąkany kosmyk włosów z mojego policzka - Teraz wystarcza mi tylko to, że ty wiesz jak jest naprawdę.
-Zatem czemu ja? - Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał w moje oczy.
-Bo masz w sobie coś, czego nie mają inni.
-Co?
-Masz wiarę, bezinteresowną dobroć, a przede wszystkim jesteś czysta jak klejnot. Urzekło mnie to. Przez tysiące lat szukałem kobiety takiej jak ty. Jesteś moim ideałem May.


Wybaczcie, że ten rozdział taki trochę postrzępiony, ale mam nadzieje, że nie wyszedł najgorzej :)

piątek, 18 października 2013

Kolejny rozdział

Kochani nie martwcie się nie zapomniałam o was, ale z braku czasu nowy rozdział zaczęłam dopiero pisać, więc najprawdopodobniej pojawi się jutro wieczorem :) Wybaczcie za to niewielkie opóźnienie, ale wiecie szkoła daje w kość :) Pozdrawiam! :)

niedziela, 13 października 2013

Co sądzicie?

Chciałabym się czymś z wami podzielić. To nie ma nic wspólnego z Córką Lucyfera, ale chce znać waszą opinię. To moja praca konkursowa. Opowiadanie na dowolny temat. Co sądzicie? :)



Scena życia

Mów szeptem, gdy mówisz o miłości

Kiedyś myślałam, że miłość to najgorsza choroba, na którą zapada miliony ludzi. Niszczy ich od środka. Sprawia, że cierpią,  zmieniają swój światopogląd. Zmieniają się nie potrzebnie. Myślałam tak dopóki się nie zakochałam. Broniłam się przed tym, jak tylko mogłam, ale i mnie dopadła ta destrukcyjna moc uczuć. Miłość można porównać do ognia, ciepła rozchodzącego się po całym ciele. Do promieni słonecznych tańczących po drewnie podłogi. Miłość to zapach świeżo skoszonej trawy, świergot ptaków o poranku, to całe dobro istniejące na tym świecie, ale ma swoją druga stronę medalu. Czasami czujesz się tak, jakbyś się topił, wciąż brak ci powietrza. Nie możesz otworzyć oczu, bo boisz zobaczyć się rzeczywistość. Co dzień na nowo umierasz i rodzisz się u boku swojej połówki. Żyjecie w swoim świecie oddzielonym mgłą od tego prawdziwego, realistycznego. Boisz się stracić fragment siebie, którym jest właśnie ta osoba, dla której teraz żyjesz, ale czasem jest tak, że jesteście skazani na niepowodzenie, bo ktoś chce ci ją odebrać. Nie żyłam w szczęśliwej rodzinie. Rodzice byli po rozwodzie i nienawidzili się. Skazali mnie na nienawiść do miłości. Każdego dnia budząc się, zastanawiałam się jakim cudem tu jestem, jak mogli kiedyś się tak kochać, a teraz nie potrafią spojrzeć sobie w oczy. Żyłam sama dla siebie, nie potrzebowałam nikogo do szczęścia. Przynajmniej tak mi się wydawało. To był listopadowy wieczór. Po kolejnej kłótni z ojcem postanowiłam się przejść. Liście krzątały się u moich stóp, jakby tańcząc radośnie.  Ciepłe światło latarni oświetlało mi drogę. Byłam naprawdę przygnębiona. Nie potrafiłam dostrzec nic pięknego w otaczającym mnie świecie. Sam ból i cierpienie, którego nie mogłam już znieść. Wszystko wydawało mi się bez sensu. Czasem miałam ochotę usiąść i po prostu zacząć płakać. Udawałam twardą, nie chciałam by ktoś przejmował się moją osobą. Nie chciałam się do nikogo zbliżyć. Byłam odludkiem. Wdychając nocne powietrze przystanęłam na moście. Wpatrywałam się w ciemną tafle wody, tak niewzruszoną ludzkimi problemami.
-Chcesz skoczyć? – Usłyszałam wtedy za plecami męski głos. Odwróciłam się do nieznajomego z niechęcią w oczach.
-A co jeżeli tak? – Był wysokim brunetem. Jego zielone oczy błyszczały w świetle księżyca, a skóra wydawała się tak cienka, że miałam wrażenie, że przebije kości policzkowe, na jego przystojnej, delikatnej twarzy.
-Nie mógłbym na to pozwolić – Uśmiechnął się delikatnie. To był uśmiech tak idealnym, tak słodki, że roztopił moje skamieniałe serce. Oparł się o poręcz mostu i wbił we mnie przenikające spojrzenie.
-Czemu? Czemu nie pozwoliłbyś mi umrzeć? – Nie wiedziałam wtedy czemu zadałam mu te pytanie. Tak naprawdę wciąż nie wiem, ale nie to się liczy. Liczy się to co mi odpowiedział.
-Bo życie jest zbyt cenne. Inni tracą je, choć tego nie chcą i ty też nie chcesz. Musimy je cenić, bo ktoś je nam kiedyś odbierze – Te słowa urzekły mnie. To co było w nich zawarte sprawiło, że poczułam dziwne ukłucie w żołądku. Tajemniczy nieznajomy wydawał mi się intrygujący. Po dziś dzień sądzę, że był moim aniołem stróżem, choćby anioły miały nie istnieć. Nie znaliśmy się, ale rozmawialiśmy wiele godzin, wciąż stojąc na moście. Nie mogłam uwierzyć, że istnieje na tym świecie ktoś, kto ma w sobie tyle ciepła i dobra. Trudno mi było się z nim pożegnać. Nikt nigdy nie wywarł na mnie tak silnego wrażenia, jak właśnie on. Nie znałam jego imienia, ale przyrzekł, że to nie nasze ostatnie spotkanie i tak było.  Od tamtej pory co wieczór spotykaliśmy się w tym samym miejscu i co wieczór byliśmy sobie bliżsi. Najpierw poznałam jego imię. Noah. Uwielbiałam je wymawiać. Tak miękko przechodziło przez moje usta. Później dowiedziałam się ile ma lat. Osiemnaście. Taki młody człowiek, a taki bezinteresowny. Był zbudowany z samego dobra. Brak wad same zalety. Idealny. Mieszkał po drugiej stronie mostu z mamą, którą kochał nad życie. W jego oczach mogłam dostrzec, że oddałby za nią życie. Każdy wieczór był inny. Każdy był niesamowity i każdy mnie zmieniał. Noah stał się moim przyjacielem. Przyjacielem bez którego potem nie wyobrażałam sobie żyć. Opowiadał mi przeróżne historie. Wymieniał książki, które przeczytał, przygody, które przeżył. Brał od życia tyle ile mógł, później i mnie tego nauczył. Wieczory przemieniły się w poranki, a rozmowy w pocałunki. Oddałam mu całą siebie. Wierzyłam, że nigdy mnie nie skrzywdzi. Nie potrafił mnie zanudzić, zawsze wydawał mi się ciekawy. Zdawało mi się, że żyje w niebie póki nie przyszedł ten dzień… Nie zjawił się na spotkaniu. Zabolało to bardziej niż mogłabym się spodziewać. Nie czułam gniewu, ale strach. Bałam się, że znikł. Siedząc w kącie czekałam na telefon, w którym wyjaśni mi co się stało. Taki telefon nie nadszedł. Nie poddałam się. Czekałam dalej. Codziennie odwiedzałam nasz most, aż wkrótce się zjawił. Był blady, sine cienie pod jego oczami sprawiały, że wyglądał na bardzo zmęczonego.
-Muszę ci coś powiedzieć – Zimny dreszcz przeszedł przez moje ciało, skryte pod czerwonym płaszczem – Jestem chory. Ja… Mam najwyżej parę miesięcy – W moich oczach pojawiło się niedowierzanie pomieszane ze strachem – Przepraszam Alyso – Słone krople spłynęły po moich zaróżowionych policzkach. Cała drżałam od zimna, które pojawiło się w moim wnętrzu – Przepraszam – Wpadłam w jego ramiona i już nigdy nie chciałam by mnie puścił. Poczułam, że się topie. Topie się w moich własnych uczuciach, w miłości, której kiedyś tak nie chciałam. Moje przekonania o tym, że życie jest coś warte legły w gruzach. Nie mogłam pogodzić się z tym, że zostało nam tylko kilka miesięcy. Chciałam się nimi cieszyć, ale wciąż prześladowała mnie myśl, że go wkrótce zabraknie u mojego boku. Każdą chwilę, która spędzałam sama poświęcałam na łzy, o których on nie mógł się dowiedzieć. Przy nim musiałam być szczęśliwa. Nie mogłam mu tego odebrać. Nie żyliśmy, jak normalna para. Każdy dzień musiał być inny. Robiliśmy rzeczy, o których kiedyś mi się nawet nie śniło. Często się śmiałam, a on razem ze mną. Na pozór byliśmy szczęśliwi.  Udawałam, że nie widzę, jak słabnie, jak ucieka z niego życie. Udawałam, że nie dostrzegam strachu rodzącego się w jego oczach. Musiałam być dla niego dzielna. Tak bardzo wtedy chciałam być z nim na zawsze.  Każdego dnia bałam się, że następnego już go nie będzie. Wariowałam.
-Gdy mnie zabraknie – Zaczął, gdy leżeliśmy na miękkiej trawie, pod drzewem, którego chroniło nas przed słońcem – Musisz żyć dalej.
-A co jeżeli ja żyć bez ciebie nie chcę?
-Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego – Obiecałam mu to, a następnego dnia jego serce już nie biło. Nie pamiętam czy kiedykolwiek tak płakałam. Rozpadłam się na milion kawałeczków. Nikt nie zdołała poskładać mnie na nowo. Mój anioł stróż odszedł, bo go nie chronił nikt. Moja wiara w Boga wyblakła. Znów zostałam sama w ciemności, która mnie pochłonęła. W czasie jego pogrzebu niebo płakało ze mną. Wtedy wydawało mi się, że nigdy nie starczy mi łez, by pozbyć się tego okropnego smutku. Wiele razy chciałam do niego dołączyć, za każdym razem, gdy do ręki brałam tabletki przypomniała mi się moja obietnica. Jedyna rzecz, która oprócz wspomnień po nim mi została.
Teraz jestem inną osobą. Dziesięć lat później siedząc na jego grobie już nie płaczę, tylko z uśmiechem wspominam wspólne chwilę. Zawdzięczam mu wszystko. To kim jestem i jak żyje. Mój przyjaciel, mój kochanek, moja druga połówka na zawsze zostanie w moim sercu.
Nasza córka siedząca na jego grobie tuż obok mnie, jest tym samym ucieleśnieniem dobra.