Scena życia
„Mów szeptem, gdy mówisz o miłości”
Kiedyś myślałam, że miłość to najgorsza
choroba, na którą zapada miliony ludzi. Niszczy ich od środka. Sprawia, że
cierpią, zmieniają swój światopogląd. Zmieniają się nie potrzebnie.
Myślałam tak dopóki się nie zakochałam. Broniłam się przed tym, jak tylko
mogłam, ale i mnie dopadła ta destrukcyjna moc uczuć. Miłość można porównać do
ognia, ciepła rozchodzącego się po całym ciele. Do promieni słonecznych
tańczących po drewnie podłogi. Miłość to zapach świeżo skoszonej trawy,
świergot ptaków o poranku, to całe dobro istniejące na tym świecie, ale ma
swoją druga stronę medalu. Czasami czujesz się tak, jakbyś się topił, wciąż
brak ci powietrza. Nie możesz otworzyć oczu, bo boisz zobaczyć się
rzeczywistość. Co dzień na nowo umierasz i rodzisz się u boku swojej połówki.
Żyjecie w swoim świecie oddzielonym mgłą od tego prawdziwego, realistycznego.
Boisz się stracić fragment siebie, którym jest właśnie ta osoba, dla której
teraz żyjesz, ale czasem jest tak, że jesteście skazani na niepowodzenie, bo
ktoś chce ci ją odebrać. Nie żyłam w szczęśliwej rodzinie. Rodzice byli po
rozwodzie i nienawidzili się. Skazali mnie na nienawiść do miłości. Każdego
dnia budząc się, zastanawiałam się jakim cudem tu jestem, jak mogli kiedyś się
tak kochać, a teraz nie potrafią spojrzeć sobie w oczy. Żyłam sama dla siebie,
nie potrzebowałam nikogo do szczęścia. Przynajmniej tak mi się wydawało. To był
listopadowy wieczór. Po kolejnej kłótni z ojcem postanowiłam się przejść.
Liście krzątały się u moich stóp, jakby tańcząc radośnie. Ciepłe
światło latarni oświetlało mi drogę. Byłam naprawdę przygnębiona. Nie
potrafiłam dostrzec nic pięknego w otaczającym mnie świecie. Sam ból i
cierpienie, którego nie mogłam już znieść. Wszystko wydawało mi się bez sensu.
Czasem miałam ochotę usiąść i po prostu zacząć płakać. Udawałam twardą, nie
chciałam by ktoś przejmował się moją osobą. Nie chciałam się do nikogo zbliżyć.
Byłam odludkiem. Wdychając nocne powietrze przystanęłam na moście. Wpatrywałam
się w ciemną tafle wody, tak niewzruszoną ludzkimi problemami.
-Chcesz skoczyć? – Usłyszałam wtedy za
plecami męski głos. Odwróciłam się do nieznajomego z niechęcią w oczach.
-A co jeżeli tak? – Był wysokim brunetem.
Jego zielone oczy błyszczały w świetle księżyca, a skóra wydawała się tak
cienka, że miałam wrażenie, że przebije kości policzkowe, na jego przystojnej,
delikatnej twarzy.
-Nie mógłbym na to pozwolić – Uśmiechnął
się delikatnie. To był uśmiech tak idealnym, tak słodki, że roztopił moje
skamieniałe serce. Oparł się o poręcz mostu i wbił we mnie przenikające
spojrzenie.
-Czemu? Czemu nie pozwoliłbyś mi umrzeć? –
Nie wiedziałam wtedy czemu zadałam mu te pytanie. Tak naprawdę wciąż nie wiem,
ale nie to się liczy. Liczy się to co mi odpowiedział.
-Bo życie jest zbyt cenne. Inni tracą je,
choć tego nie chcą i ty też nie chcesz. Musimy je cenić, bo ktoś je nam kiedyś
odbierze – Te słowa urzekły mnie. To co było w nich zawarte sprawiło, że
poczułam dziwne ukłucie w żołądku. Tajemniczy nieznajomy wydawał mi się
intrygujący. Po dziś dzień sądzę, że był moim aniołem stróżem, choćby anioły
miały nie istnieć. Nie znaliśmy się, ale rozmawialiśmy wiele godzin, wciąż
stojąc na moście. Nie mogłam uwierzyć, że istnieje na tym świecie ktoś, kto ma
w sobie tyle ciepła i dobra. Trudno mi było się z nim pożegnać. Nikt nigdy nie
wywarł na mnie tak silnego wrażenia, jak właśnie on. Nie znałam jego imienia,
ale przyrzekł, że to nie nasze ostatnie spotkanie i tak było. Od
tamtej pory co wieczór spotykaliśmy się w tym samym miejscu i co wieczór
byliśmy sobie bliżsi. Najpierw poznałam jego imię. Noah. Uwielbiałam je
wymawiać. Tak miękko przechodziło przez moje usta. Później dowiedziałam się ile
ma lat. Osiemnaście. Taki młody człowiek, a taki bezinteresowny. Był zbudowany
z samego dobra. Brak wad same zalety. Idealny. Mieszkał po drugiej stronie
mostu z mamą, którą kochał nad życie. W jego oczach mogłam dostrzec, że oddałby
za nią życie. Każdy wieczór był inny. Każdy był niesamowity i każdy mnie
zmieniał. Noah stał się moim przyjacielem. Przyjacielem bez którego potem nie
wyobrażałam sobie żyć. Opowiadał mi przeróżne historie. Wymieniał książki,
które przeczytał, przygody, które przeżył. Brał od życia tyle ile mógł, później
i mnie tego nauczył. Wieczory przemieniły się w poranki, a rozmowy w pocałunki.
Oddałam mu całą siebie. Wierzyłam, że nigdy mnie nie skrzywdzi. Nie potrafił
mnie zanudzić, zawsze wydawał mi się ciekawy. Zdawało mi się, że żyje w niebie
póki nie przyszedł ten dzień… Nie zjawił się na spotkaniu. Zabolało to bardziej
niż mogłabym się spodziewać. Nie czułam gniewu, ale strach. Bałam się, że
znikł. Siedząc w kącie czekałam na telefon, w którym wyjaśni mi co się stało.
Taki telefon nie nadszedł. Nie poddałam się. Czekałam dalej. Codziennie
odwiedzałam nasz most, aż wkrótce się zjawił. Był blady, sine cienie pod jego
oczami sprawiały, że wyglądał na bardzo zmęczonego.
-Muszę ci coś powiedzieć – Zimny dreszcz
przeszedł przez moje ciało, skryte pod czerwonym płaszczem – Jestem chory. Ja…
Mam najwyżej parę miesięcy – W moich oczach pojawiło się niedowierzanie
pomieszane ze strachem – Przepraszam Alyso – Słone krople spłynęły po moich
zaróżowionych policzkach. Cała drżałam od zimna, które pojawiło się w moim
wnętrzu – Przepraszam – Wpadłam w jego ramiona i już nigdy nie chciałam by mnie
puścił. Poczułam, że się topie. Topie się w moich własnych uczuciach, w
miłości, której kiedyś tak nie chciałam. Moje przekonania o tym, że życie jest
coś warte legły w gruzach. Nie mogłam pogodzić się z tym, że zostało nam tylko
kilka miesięcy. Chciałam się nimi cieszyć, ale wciąż prześladowała mnie myśl,
że go wkrótce zabraknie u mojego boku. Każdą chwilę, która spędzałam sama
poświęcałam na łzy, o których on nie mógł się dowiedzieć. Przy nim musiałam być
szczęśliwa. Nie mogłam mu tego odebrać. Nie żyliśmy, jak normalna para. Każdy
dzień musiał być inny. Robiliśmy rzeczy, o których kiedyś mi się nawet nie
śniło. Często się śmiałam, a on razem ze mną. Na pozór byliśmy
szczęśliwi. Udawałam, że nie widzę, jak słabnie, jak ucieka z niego
życie. Udawałam, że nie dostrzegam strachu rodzącego się w jego oczach.
Musiałam być dla niego dzielna. Tak bardzo wtedy chciałam być z nim na
zawsze. Każdego dnia bałam się, że następnego już go nie będzie.
Wariowałam.
-Gdy mnie zabraknie – Zaczął, gdy
leżeliśmy na miękkiej trawie, pod drzewem, którego chroniło nas przed słońcem –
Musisz żyć dalej.
-A co jeżeli ja żyć bez ciebie nie chcę?
-Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego –
Obiecałam mu to, a następnego dnia jego serce już nie biło. Nie pamiętam czy
kiedykolwiek tak płakałam. Rozpadłam się na milion kawałeczków. Nikt nie
zdołała poskładać mnie na nowo. Mój anioł stróż odszedł, bo go nie chronił
nikt. Moja wiara w Boga wyblakła. Znów zostałam sama w ciemności, która mnie
pochłonęła. W czasie jego pogrzebu niebo płakało ze mną. Wtedy wydawało mi się,
że nigdy nie starczy mi łez, by pozbyć się tego okropnego smutku. Wiele razy
chciałam do niego dołączyć, za każdym razem, gdy do ręki brałam tabletki
przypomniała mi się moja obietnica. Jedyna rzecz, która oprócz wspomnień po nim
mi została.
Teraz jestem inną osobą. Dziesięć lat
później siedząc na jego grobie już nie płaczę, tylko z uśmiechem wspominam
wspólne chwilę. Zawdzięczam mu wszystko. To kim jestem i jak żyje. Mój
przyjaciel, mój kochanek, moja druga połówka na zawsze zostanie w moim sercu.
Nasza córka siedząca na jego grobie tuż
obok mnie, jest tym samym ucieleśnieniem dobra.
O boże, wpsniałe *.* Jaki bogate słownictwo, aż sie wzruszyłam ;( Tylko tu bym zmieniła: Musiałam być dla niego dzielna.-zamiast dzielna napisałabym silna. To jest gdzieś tak pod koniec. A i przeczytałam to opowiadanie o Leyli (chyba tak to sie pisze) Napisałam kmenterze, boskie jest to opowiadanie i czekam na 5 rozdział z drugiej części ;*
OdpowiedzUsuńHejka, tutaj ja.
OdpowiedzUsuńWow. Jak nie wygrasz to sędziowie to kalosze. Może źle przepisałaś ale zamiast "bać zobaczyć się rzeczywistość" tylko "bać się zobaczyć rzeczywistość". Chyba, że ona boi spojrzeć się na siebie. Tylko po co tam ta rzeczywistość?
Z poważaniem
Gal Anonim