niedziela, 27 października 2013

Rozdział 11

Mimo że czarne chmury nad nami, my wciąż zakochani
Zagłębieni w miłości
tak beztroskiej
tak rozkosznej
bez końca
bez opamiętania
tylko ona w naszych żyłach
płynie, jak rozgrzana lawa.


Wiatr rozwiewał moje rozpuszczone włosy, drażnił moją skórę zimnem. Z każdym jego powiewem moje oczy wypełniały łzy. W głowie wciąż huczały mi słowa taty, od których rozpadałam się na miliony ostrych kawałeczków swojej duszy. Schowałam ręce w kieszenie ciemnego płaszcza, okrywającego moje drobne ciało. Każdy oddech ranił boleśnie. Każda myśl sprawiała, że czułam większy strach.
-Cora? - Poczułam na ramionach jego silne dłonie. Pozwoliłam by odwrócił mnie w swoją stronę, jednym szybkim, ale delikatnym ruchem.
-Już wszystko wiem.
-Po twojej minie mogę sugerować, że nie jest to dobra wiadomość - Westchnęłam drżąco. Liście zatańczyły u naszych stóp, a z nieba spadło kilka zimnych kropel. Spojrzałam w jego niespokojne oczy z poczuciem winy.
-Nazywa się Fidem.
-Ta kobieta? - Kiwnęłam powoli głową. - Czego od nas chce?
-Naszej śmierci - Szepnęłam. Przełknął głośno ślinę i cofnął się o krok.
-Nie żartujesz, co?
-Uwierz mi, że bym chciała.
-Dlaczego? Przecież nic jej nie zrobiliśmy... - Oblizałam suche wargi i ruszyłam w stronę huśtawek, kołyszących się na wietrze. Usiadłam na jednej i poczekałam, aż Isaac do mnie dołączy.
-My nic. Nasi ojcowie złamali jej serce.
-Chcesz mi powiedzieć, że mści się, jak w jakiejś operze mydlanej? - Zaśmiał się gorzko, wlepiając we mnie natarczywy wzrok.
-Najpierw chciała ich względów. Oboje ją odrzucili. Potem pragnęła władzy. Żaden jej tego nie dał. Postanowiła osiągnąć wszystko sama. Magią stworzyła swój własny świat, jak niebo i piekło. Różnił się tym, że można było tam znaleźć tylko ból, cierpienie, złość... Zagarniała do siebie wszystkie zbłąkane dusze. Wszystkie swoje uczucia przeniosła właśnie tam.  Abysso. Otchłań.  Najpierw była zwyczajnym aniołem, to całe zło, które nią zawładnęło zmieniło ją w coś nie do pokonania. Gdy zdała sobie z tego sprawę, jedynym jej pragnieniem była zemsta. Teraz już wie, jak może je spełnić.
-Jej pragnieniem jest nasza śmierć? - Wyszeptał, drżącym głosem.
-Chce by poczuli ten sam ból co ona.
-Co nam zostało? Jak mamy się bronić?
-Jeszcze nie wiem...
-Dowiedziałem się, że jestem synem Boga, że ty jesteś córką Szatana, że jakaś pieprzona suka, która ma złamane serce chce nas zabić! - Zerwał się do góry - Możesz mi powiedzieć, jak w tej chwili mam nie zwariować? Jak mam dalej funkcjonować?! - Spuściłam głowę w dół, uciekając od jego oczu.
-Nie obwiniaj mnie za to - Z jego ust wyrwał się cichy jęk. Chwycił mnie za ręce i podciągnął do góry. Teraz stałam z nim twarzą w twarz i tym razem nie pozwolił mi uciec od swojego spojrzenia.
-Nawet nie myśl o tym, że mógłbym cie obwinić za cokolwiek, ale muszę sobie to wszystko poukładać. Wiadomość o tym, że w każdej chwili ktoś może mnie zabić nie jest łatwa, jednak ty... Jesteś moją podporą. Gdyby cie tu nie było... - Jego usta drżały. - Myślę, że bym sobie nie poradził - Mimo woli się uśmiechnęłam.
-Obiecuje ci, że wyjdziemy z tego cało.
-Przejdziemy przez to razem - Mimo że nie było to pytanie, potwierdziłam, kiwnięciem głowy. Kciukami pogładził moje policzki, a potem mnie pocałował. Pierwszy raz ktoś mnie tak całował. Przelał w to tyle emocji, że ledwo ustałam na nogach.
~ ~ ~

Nigdy się tak nie bałem. Nigdy nie czułem tak paraliżującego strachu. Co z tego, że chciałem być silny skoro ten strach rozrywał mnie na pół? Cały dzisiejszy dzień wydawał mi się jednym, głupim koszmarem. Cały czas miałem nadzieje, że za chwilę się obudzę i to wszystko rozpłynie się, jak poranna mgła. W głowie huczało mi tysiące myśli, a połowa z nich dotyczyła Cory. Przeklinałem się w duchu za swoje pragnienia, dotyczące jej... Mnie... Nas. Chciałem byśmy byli normalnymi nastolatkami. Jednak prawda była taka, że nasza niezwykłość sprawiła , że teraz trzymałem ją w swoich ramionach, martwiąc się o jej życie bardziej niż o swoje. Dziwnie było uczucie troski o drugą osobę, prawie mi obcą. To w jaki sposób mi na niej zależało, przerażało mnie. Jej bliskość sprawiała, że wariowałem. Czy można nazwać to miłością? 
-Isaac? - Spojrzałem na nią pytająco, próbując ukryć przed nią uczucia, które się we mnie głębiły. - Powinniśmy wracać.
-Tak, masz rację - Była blada, a w jej dużych, szaroniebieskich oczach malowało się coś, czego nie mogłem zinterpretować. Może to przerażenie, które sam czułem? Splotła swoje palce z moimi i pociągnęła za sobą.
-Będziemy musieli skontaktować się z twoim ojcem - Szepnęła, a ja momentalnie się spiąłem.
-Nie rozumiem, po co? - Mój głos odruchowo stał się szorstki. 
-Musimy się dowiedzieć, jak najwięcej na jej temat, a po za tym chyba chcesz wiedzieć, dlaczego cie porzucił. 
-Nie obchodzi mnie to. Nie jest moim ojcem. To nie on mnie wychował. Nie zależy mi - Pokręciła głową, ściskając mocniej moją dłoń.
-Sam się oszukujesz - Chciałem zaprzeczyć, ale może miała racje? Może naprawdę chciałem wiedzieć? 
-Gdzie idziemy? - Zmieniłem temat.
-Do mnie. Teraz nie powinniśmy się rozdzielać. Razem jesteśmy silniejsi. 
-Jeżeli ja umiem udusić człowieka nie dotykając go, to jakie ty masz moce? 
-Mam wizje. Widzę pobliską przyszłość, ale rzadko umiem z tego skorzystać. Umiem tworzyć portale, by przedostać się do piekła. Umiem przenosić przedmioty siłą umysłu, ale zazwyczaj za nim do mnie dotrą nagle gdzieś znikają. Same nieprzydatne rzeczy. Jestem beznadziejna - Powiedziała smutnym głosem.
-Wcale nie jesteś, ale chyba musisz tak, jak ja nauczyć się to kontrolować - Popatrzyła na mnie z bladym uśmiechem.
- Wiem, że nie powinnam o to pytać, ale jakie to jest uczucie, gdy masz taką władzę nad ludzkim życiem?

Wiem, że zawsze dodaję raz w tygodniu, ale miałam jakąś taką wenę i napisało się w dwa dni :) Tak tak za to, że ostatnio musieliście tyle czekać:) Pozdrawiam! ;* 

czwartek, 24 października 2013

Rozdział 10

Prawda łamie serce
Kłamstwo rani głębiej
Cisza leczy rany
Krzyk wybawia opętanych



Próbowałam, ale powietrze nie dochodziło do moich płuc, hamował je ucisk w gardle. Wierciłam nogami i rękoma, jakby to miało pomóc. Czułam jak moje oczy wywracają się białkami do góry i nic nie mogłam na to poradzić. Nigdy nie czułam się tak bez silna. Chciałam krzyczeć, błagać Isaaca by przestał, ale mimo tego, że nie mogłam, wiedziałam, że on tego nie kontroluje. Jedyna nadzieja jaka mi pozostała to, to że się opanuje. Pozwoli odpłynąć złości. Byleby szybko.
-Mój boże, jak mam to zatrzymać? - Głos chłopaka był zrozpaczony, a ja nie mogłam mu nic podpowiedzieć. Teraz w jego rekach leżało moje życie, które wydawało się być tak kruche. Poczułam, jak opada obok mnie i łapie moją rękę. Wziął głęboki oddech... Jeden, drugi, a ból w klatce ustępował. Za piątym mogłam z powrotem nabrać powietrza. - Dzięki ci Chryste - Zamrugałam kilkakrotnie, aż świat wrócił do normy - Przepraszam, przepraszam - Dźwignęłam się do pozycji siedzącej z cichym jękiem - Nie chciałem tego...
-Wiem - Przerwałam mu trochę zbyt ostro. Odwrócił wzrok, zaciskając szczękę.
-Dlaczego miałbym ci wierzyć?
-Bo tak naprawdę wiesz, że nie kłamie - Westchnął i schował twarz w dłonie.
-To jest nierealne...
-Ale prawdziwe - Spojrzał na mnie po przez palce.
-Cora? - Zerknęłam na niego pytająco -Gdy mówiłaś, że myślałaś, że my też musimy się nienawidzić, czemu zmieniłaś zdanie? - Oniemiałam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
-Emm... Bo... - Zakrztusiłam się powietrzem. Wstał i podszedł do mnie szybko.
-Wszystko w porządku? - Zapytał zaniepokojony - Kiwnęłam głową, uciekając od jego spojrzenia. - Więc?
-Okazałeś się inny niż myślałam - Uśmiechnął się łagodnie - Wierzysz mi? - Uśmiech znikł z jego twarzy.
-Chyba nie mam wyboru - Odetchnęłam z ulgą - Tylko czemu nic o tym nie wiedziałem? I... Czemu nie jesteś wcieleniem zła? - Zaśmiałam się cicho.
-Nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje.
-Co to znaczy?
-Nie zawsze ciemność oznacza zło - Opowiedziałam mu wszystko co wiedziałam, a on wsłuchiwał się w moje słowa z uwagą. Na jego twarzy malował się szok, mieszany... ze strachem? Wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami,  szukając słów, którymi mógłby wyrazić to co teraz czuje. Nie wiedziałam, jak mam go pocieszyć. Przecież ja wiedziałam to wszystko odkąd zaczęłam mówić. Musiał być to dla niego szok, ale powinien znać prawdę. Nawet taką.
-Skoro ani Bóg, ani Szatan nie są tak naprawdę źli, to skąd bierze się zło? Musi mieć gdzieś swój rdzeń- Kiwnęłam głową, wiedząc dlaczego się o to pyta.
-Tak naprawdę nie znam odpowiedzi. Nigdy nikt mi jej nie udzieli, ale wiele razy siedząc u taty w gabinecie czytałam książki spisane przez anioły i było tam wspomniane o kimś zupełnie innym niż nasi ojcowie. Kobieta, która jest ucieleśnieniem zła. Nie ma w niej ani grama dobra. Zupełnie nic. Jest tak potężna, że nikt nie ma odwagi z nią walczyć, ale nie mogę mieć pewności, że nie jest to tylko jakaś stara legenda. - Spojrzał na mnie, marszcząc czoło.
-Ostatnio ktoś mnie nawiedza. Sprawia, że czuje ogromny strach.Słyszę jakieś krzyki, odczuwam czyjeś cierpienie, ból. Myślałem, że to gorączkowe omamy, ale teraz nie mam takiej pewności.
-Ciemna postać z rubinowymi oczami? - Szepnęłam. Kiwnął powoli głową. - Mnie też odwiedziła.
-Czego może od nas chcieć? - Spytał ze zgrozą w glosie.
-Myślę, że to dlatego, że się nie nienawidzimy.

~ ~ ~  

-Tato? - Cicho weszłam do gabinetu ojca. Stał do mnie plecami, a jego czarne skrzydła były w pełni rozpostarte. Na dźwięk mojego głosu, odwrócił się w moją stronę.
-Myślałem, że już nigdy się do mnie nie odezwiesz - Powiedział łagodnie.
-Wybacz, ale po prostu nie zgadzam się z tobą - Westchnął ciężko i spojrzał na mnie z troską.
-Ja po prostu chce twojego dobra.
-Czy ona istnieje naprawdę? - Przysiadłam na oparciu fotela, stojącego przed masywnym biurkiem.
-Kto? - Spytał podejrzliwie.
-Ta kobieta z książek. Ucieleśnienie prawdziwego zła - Wydawał się być spięty.
-Fidem - Wyszeptał jej imię z dziwnym uczuciem.
-Czyli jest prawdziwa? - Jego spojrzenie było srogie.
-Czemu cie to nagle interesuje? Coro co się dzieje? 
-Czy jest możliwe, że chce mnie skrzywdzić? Mnie i Isaaca? - Jego oddech przyspieszył gwałtownie.
- Dziecko coś ty narobiła? - Zerknęłam na niego ze strachem.
-Czy możesz mi wytłumaczyć o co chodzi? Kim ona tak naprawdę jest?
-Widziałaś już ją? - Kiwnęłam głową.
-Tato! Proszę cie! - W jego oczach malowała się desperacja. Zerwałam się do góry nie wiedząc co ze sobą zrobić.
-Grozi wam ogromne niebezpieczeństwo. Ona będzie chciała was doprowadzić to czynów desperackich. Sprawi, że będziecie chcieli się nawzajem pozabijać.
-Ale czemu?! - Moje serce galopowało w piersi z taką szybkością, że ledwo stałam na nogach.
-Bo jesteście naszymi dziećmi - Jego słowa brzmiały, jak wyrok. Wyrok śmierci.

Wybaczcie, że taki krótki, ale chyba się już przyzwyczailiście, że nie piszę poematów :D Mam nadzieje, że się podobał i dziękuję wam za to, że czytacie. Dzięki wam dobiłam ponad 1000 wyświetleń. Dziękuję i Pozdrawiam! ;*

sobota, 19 października 2013

Rozdział 9

Wśród ciemności błądzę, szukając prawdy wspomnień.
 Nie chce zapomnieć o tym kim naprawdę jestem.
Nawet,  gdy kurz przykryje moją pamięć, serce na zawszę pozostanie.



Ogarniała mnie senność. Powieki same opadały, choć tak naprawdę nie chciałam usypiać. Chciałam wciąż trwać w tej chwili, minucie, sekundzie, gdy trzymał mnie w ramionach. Mój anioł, mój wymarzony książę z bajki. W uszach wciąż huczały mi słowa Jestem tu dla ciebie May. Może to sobie wymyśliłam, ale jeżeli tak, chce żyć w swoim świecie. Przy nim. Tylko my i nikt więcej. Wszystko wydawało się być snem, ale jakże realnym. Smutki i problemy rozpłynęły się gdzieś w otaczającej mnie ciemności. Teraz liczył się tylko on. Nie ważne kim był, ważne, że czułam się przy nim bezpiecznie. Chciałam poznać go bliżej, poznać jego świat owiany tajemnicą, którą ja mam zamiar odkryć. Czy mogłam wiązać przyszłość z Lucyferem? Dla mnie odpowiedź była jasna, ale ludzie uznaliby mnie za wariatkę, gdybym im o tym opowiedziała... Tak. Ludzie nie mają wyobraźni. Są szarzy i nudni. Nigdy mi nie uwierzą, ale przecież ich wiara nie jest mi potrzebna.
Kołysałam się pomiędzy jawą, a snem walcząc sama ze swoimi myślami. Pragnęłam otworzyć oczy i znów go zobaczyć. Serce podpowiadało mi, że dzięki niemu będę szczęśliwa... Moich uszu dobiegł trzepot skrzydeł, ale już nie byłam w stanie uchylić powiek. Ciemność mnie pożarła.

~ ~ ~

-Cora! - W duchu modliłam się, by ten głos nie należał do niego, ale mogłam się tylko oszukiwać. Przystanęłam, a Sara posłała mi współczujące spojrzenie.
-Mam was zostawić samych? - Kiwnęłam głowa i w chwili kiedy przyjaciółka odeszłam, przy mnie przystanął Isaac.
-Czy możesz mi wytłumaczyć o co ci wtedy chodziło, czemu nie było cie w szkole... Wiesz mam wrażenie, że coś przegapiłem...
-Zamknij się na chwilę! - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem wciąż mając otwarte usta - Proszę - Dodałam spokojniejszym głosem.
-Nic nie rozumiem.
-Wiem, wiem... Isaac - Jego imię miękko przeszło przez moje usta. - Ja wiem dlaczego jesteś... Dlaczego masz takie zdolności...
-Skąd - Spytał szeptem.
-Nie tu - Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą. Czułam jak wbija we mnie swój natarczywy wzrok. Miałam ochotę go za to uderzyć. Był jeszcze gorzej niecierpliwy niż ja.
-Gdzie idziemy? - Wywróciłam oczami, nie odpowiadając na pytanie. Wiedziałam, jak się czuł. W jego głowie kłębiło się mnóstwo pytań, a na połowę nawet nie będę mogła mu odpowiedzieć. - Cora?
-Chwila - Szliśmy podziemnymi korytarzami naszej szkoły, o których wiedzieli nieliczni. Nikt nigdy nie interesował się tym zbytnio, jednak ja czułam, że kiedyś inna droga ucieczki może mi się przydać. Otworzyłam ciężkie, metalowe drzwi i weszliśmy do starej, zaniedbanej  kotłowni. Zamknęłam nas tu i spojrzałam na niego niepewnie. Panował tu pół mrok, ale doskonale mogłam dostrzec jego lekko wystraszone oczy - Odpowiesz mi w końcu na pytanie?
-Tak - Mój głos brzmiał dziwnie słabo. Bałam się.
-Więc słucham - Oparł się o ścianę, krzyżując ręce na klatce.
-Zaczęłabym od powiedzenie '' To nie takie proste'', ale pewnie byś mnie wyśmiał - Faktycznie się zaśmiał, ale nie ułatwił mi tym sprawy. Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam mocno powieki - Jesteś Bożym dzieckiem... Na szatana, jak to zabrzmiało... - Otworzyłam oczy i spojrzałam na jego otępiała minę.
-Co? - Tylko tyle z siebie wykrztusił.
-Twoim ojcem jest Bóg - Jego imię wypowiedziałam z niemałym obrzydzeniem.
-Robisz sobie ze mnie żarty? - Pokręciłam przecząco głową.
-Chciałabym...
-Skąd niby możesz wiedzieć?! - Gdy wrzasnął, aż podskoczyłam do góry. - Nie rób ze mnie idioty!
-Nie robię - Szepnęłam w przeciwieństwie do niego.
-Myślałem, że jesteś inna...
-Przestań Isaac. Mówię prawdę - Spojrzał na mnie spode łba.
-Nie kpij sobie ze mnie - Warknął.
-Jak mogę cie przekonać, że mówię prawdę? - Byłam załamana. Nie tego się spodziewałam. 
-Zawiodłaś mnie. Myślałem, że jesteś wyjątkowa, że mnie rozumiesz, a ty się tylko ze mnie śmiejesz. Byłem twoją zabawką co?
-Nie... Nie! Przestań wygadywać takie bzdury! Ty jesteś synem Boga ja córką Szatana... - Ledwo stałam na nogach. Cała drżałam. Miałam ochotę się rozpłakać.

~ ~ ~

Brzmiała tak szczerze, a jej oczy były takie zrozpaczone. Chciałem jej uwierzyć, naprawdę chciałem, ale nie mogłem. To wszystko brzmiało, jak jedna wielka bzdura. Bajka wymyślona tylko po to by mnie pogrążyć.
-Czemu mi to robisz? - Brzmiałem obco sam dla siebie. 
-Proszę cie uwierz mi. Nie okłamałabym cie - Pokręciłem głową, zaciskając zęby - Nie chciałam się z tobą zadawać, bo jesteśmy wrogami. Twój i mój ojciec nienawidzą się... Myślałam, że my też musimy...
-Przestań łżeć! - Była blada i wystraszona. Sam nie mogłem uwierzyć w siłę mojego głosu.
-Pomyśl to ma sens... - Nie poddawała się. Imponujące.
-Nic nie ma sensu - Czułem, jak rośnie we mnie złość. Wiedziałem, że to zaraz nastąpi. Zorbie jej krzywde, choć wcale nie chcę. - Sama nie wierzysz w to co mówisz.
-Błagam cie Isaac... Błagam uwierz mi - Zaczęłam wolniej oddychać. Ledwo utrzymywała się stojąc. Oparła się plecami o ścianę - Przestań to robić - Sapnęła - Przestań mnie krzywdzić. Zdajesz sobie sprawę, że to ty? Dusisz mnie - Znieruchomiałem. Ogarnęło mnie przerażenie - Nie... mogę.... oddychać - Osunęła się na ziemie...

~ ~ ~

- To człowiek wybiera, gdzie chce się znaleźć po śmierci. Dopiero po śmierci poznaję prawdę o naszym świecie. Niebo to nie raj, piekło to nie wieczne potępienie.. - Wsłuchiwałam się w jego głos, jak w niezwykła melodię, która zmuszała do tańca wszystkie moje nerwy.
-A moi rodzice? Gdzie są? - Uśmiechnął się do mnie, obejmując mnie w pasie i przyciągając do siebie.
-W niebie - Posmutniałam, ale on to zauważył i pocałunkiem starł ten smutek - Nie musisz się martwić. Nie mają tam źle - Otoczył mnie swoimi czarnymi, jak noc skrzydłami.
-Czemu się nienawidzicie? - Przymrużyłam oczy, jakby to jego blask mnie oślepiał.
-Oboje dążyliśmy do władzy. To nas poróżniło. Nie chciałem być od niego zależny, ale on uważał się za króla. Nie podobało mu się to, że mu się przeciwstawiam. Odszedłem chcąc mieć swoje królestwo. Mu się to nie spodobało i w ludzki umysłach rozsiał zalążek, że Szatan jest zły.
-Nie chciałeś by myślano inaczej?
-Nie. Ludzie i tak w końcu dowiadują się jaka jest prawda - Uśmiechnął się delikatnie, odgarniając zabłąkany kosmyk włosów z mojego policzka - Teraz wystarcza mi tylko to, że ty wiesz jak jest naprawdę.
-Zatem czemu ja? - Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał w moje oczy.
-Bo masz w sobie coś, czego nie mają inni.
-Co?
-Masz wiarę, bezinteresowną dobroć, a przede wszystkim jesteś czysta jak klejnot. Urzekło mnie to. Przez tysiące lat szukałem kobiety takiej jak ty. Jesteś moim ideałem May.


Wybaczcie, że ten rozdział taki trochę postrzępiony, ale mam nadzieje, że nie wyszedł najgorzej :)

piątek, 18 października 2013

Kolejny rozdział

Kochani nie martwcie się nie zapomniałam o was, ale z braku czasu nowy rozdział zaczęłam dopiero pisać, więc najprawdopodobniej pojawi się jutro wieczorem :) Wybaczcie za to niewielkie opóźnienie, ale wiecie szkoła daje w kość :) Pozdrawiam! :)

niedziela, 13 października 2013

Co sądzicie?

Chciałabym się czymś z wami podzielić. To nie ma nic wspólnego z Córką Lucyfera, ale chce znać waszą opinię. To moja praca konkursowa. Opowiadanie na dowolny temat. Co sądzicie? :)



Scena życia

Mów szeptem, gdy mówisz o miłości

Kiedyś myślałam, że miłość to najgorsza choroba, na którą zapada miliony ludzi. Niszczy ich od środka. Sprawia, że cierpią,  zmieniają swój światopogląd. Zmieniają się nie potrzebnie. Myślałam tak dopóki się nie zakochałam. Broniłam się przed tym, jak tylko mogłam, ale i mnie dopadła ta destrukcyjna moc uczuć. Miłość można porównać do ognia, ciepła rozchodzącego się po całym ciele. Do promieni słonecznych tańczących po drewnie podłogi. Miłość to zapach świeżo skoszonej trawy, świergot ptaków o poranku, to całe dobro istniejące na tym świecie, ale ma swoją druga stronę medalu. Czasami czujesz się tak, jakbyś się topił, wciąż brak ci powietrza. Nie możesz otworzyć oczu, bo boisz zobaczyć się rzeczywistość. Co dzień na nowo umierasz i rodzisz się u boku swojej połówki. Żyjecie w swoim świecie oddzielonym mgłą od tego prawdziwego, realistycznego. Boisz się stracić fragment siebie, którym jest właśnie ta osoba, dla której teraz żyjesz, ale czasem jest tak, że jesteście skazani na niepowodzenie, bo ktoś chce ci ją odebrać. Nie żyłam w szczęśliwej rodzinie. Rodzice byli po rozwodzie i nienawidzili się. Skazali mnie na nienawiść do miłości. Każdego dnia budząc się, zastanawiałam się jakim cudem tu jestem, jak mogli kiedyś się tak kochać, a teraz nie potrafią spojrzeć sobie w oczy. Żyłam sama dla siebie, nie potrzebowałam nikogo do szczęścia. Przynajmniej tak mi się wydawało. To był listopadowy wieczór. Po kolejnej kłótni z ojcem postanowiłam się przejść. Liście krzątały się u moich stóp, jakby tańcząc radośnie.  Ciepłe światło latarni oświetlało mi drogę. Byłam naprawdę przygnębiona. Nie potrafiłam dostrzec nic pięknego w otaczającym mnie świecie. Sam ból i cierpienie, którego nie mogłam już znieść. Wszystko wydawało mi się bez sensu. Czasem miałam ochotę usiąść i po prostu zacząć płakać. Udawałam twardą, nie chciałam by ktoś przejmował się moją osobą. Nie chciałam się do nikogo zbliżyć. Byłam odludkiem. Wdychając nocne powietrze przystanęłam na moście. Wpatrywałam się w ciemną tafle wody, tak niewzruszoną ludzkimi problemami.
-Chcesz skoczyć? – Usłyszałam wtedy za plecami męski głos. Odwróciłam się do nieznajomego z niechęcią w oczach.
-A co jeżeli tak? – Był wysokim brunetem. Jego zielone oczy błyszczały w świetle księżyca, a skóra wydawała się tak cienka, że miałam wrażenie, że przebije kości policzkowe, na jego przystojnej, delikatnej twarzy.
-Nie mógłbym na to pozwolić – Uśmiechnął się delikatnie. To był uśmiech tak idealnym, tak słodki, że roztopił moje skamieniałe serce. Oparł się o poręcz mostu i wbił we mnie przenikające spojrzenie.
-Czemu? Czemu nie pozwoliłbyś mi umrzeć? – Nie wiedziałam wtedy czemu zadałam mu te pytanie. Tak naprawdę wciąż nie wiem, ale nie to się liczy. Liczy się to co mi odpowiedział.
-Bo życie jest zbyt cenne. Inni tracą je, choć tego nie chcą i ty też nie chcesz. Musimy je cenić, bo ktoś je nam kiedyś odbierze – Te słowa urzekły mnie. To co było w nich zawarte sprawiło, że poczułam dziwne ukłucie w żołądku. Tajemniczy nieznajomy wydawał mi się intrygujący. Po dziś dzień sądzę, że był moim aniołem stróżem, choćby anioły miały nie istnieć. Nie znaliśmy się, ale rozmawialiśmy wiele godzin, wciąż stojąc na moście. Nie mogłam uwierzyć, że istnieje na tym świecie ktoś, kto ma w sobie tyle ciepła i dobra. Trudno mi było się z nim pożegnać. Nikt nigdy nie wywarł na mnie tak silnego wrażenia, jak właśnie on. Nie znałam jego imienia, ale przyrzekł, że to nie nasze ostatnie spotkanie i tak było.  Od tamtej pory co wieczór spotykaliśmy się w tym samym miejscu i co wieczór byliśmy sobie bliżsi. Najpierw poznałam jego imię. Noah. Uwielbiałam je wymawiać. Tak miękko przechodziło przez moje usta. Później dowiedziałam się ile ma lat. Osiemnaście. Taki młody człowiek, a taki bezinteresowny. Był zbudowany z samego dobra. Brak wad same zalety. Idealny. Mieszkał po drugiej stronie mostu z mamą, którą kochał nad życie. W jego oczach mogłam dostrzec, że oddałby za nią życie. Każdy wieczór był inny. Każdy był niesamowity i każdy mnie zmieniał. Noah stał się moim przyjacielem. Przyjacielem bez którego potem nie wyobrażałam sobie żyć. Opowiadał mi przeróżne historie. Wymieniał książki, które przeczytał, przygody, które przeżył. Brał od życia tyle ile mógł, później i mnie tego nauczył. Wieczory przemieniły się w poranki, a rozmowy w pocałunki. Oddałam mu całą siebie. Wierzyłam, że nigdy mnie nie skrzywdzi. Nie potrafił mnie zanudzić, zawsze wydawał mi się ciekawy. Zdawało mi się, że żyje w niebie póki nie przyszedł ten dzień… Nie zjawił się na spotkaniu. Zabolało to bardziej niż mogłabym się spodziewać. Nie czułam gniewu, ale strach. Bałam się, że znikł. Siedząc w kącie czekałam na telefon, w którym wyjaśni mi co się stało. Taki telefon nie nadszedł. Nie poddałam się. Czekałam dalej. Codziennie odwiedzałam nasz most, aż wkrótce się zjawił. Był blady, sine cienie pod jego oczami sprawiały, że wyglądał na bardzo zmęczonego.
-Muszę ci coś powiedzieć – Zimny dreszcz przeszedł przez moje ciało, skryte pod czerwonym płaszczem – Jestem chory. Ja… Mam najwyżej parę miesięcy – W moich oczach pojawiło się niedowierzanie pomieszane ze strachem – Przepraszam Alyso – Słone krople spłynęły po moich zaróżowionych policzkach. Cała drżałam od zimna, które pojawiło się w moim wnętrzu – Przepraszam – Wpadłam w jego ramiona i już nigdy nie chciałam by mnie puścił. Poczułam, że się topie. Topie się w moich własnych uczuciach, w miłości, której kiedyś tak nie chciałam. Moje przekonania o tym, że życie jest coś warte legły w gruzach. Nie mogłam pogodzić się z tym, że zostało nam tylko kilka miesięcy. Chciałam się nimi cieszyć, ale wciąż prześladowała mnie myśl, że go wkrótce zabraknie u mojego boku. Każdą chwilę, która spędzałam sama poświęcałam na łzy, o których on nie mógł się dowiedzieć. Przy nim musiałam być szczęśliwa. Nie mogłam mu tego odebrać. Nie żyliśmy, jak normalna para. Każdy dzień musiał być inny. Robiliśmy rzeczy, o których kiedyś mi się nawet nie śniło. Często się śmiałam, a on razem ze mną. Na pozór byliśmy szczęśliwi.  Udawałam, że nie widzę, jak słabnie, jak ucieka z niego życie. Udawałam, że nie dostrzegam strachu rodzącego się w jego oczach. Musiałam być dla niego dzielna. Tak bardzo wtedy chciałam być z nim na zawsze.  Każdego dnia bałam się, że następnego już go nie będzie. Wariowałam.
-Gdy mnie zabraknie – Zaczął, gdy leżeliśmy na miękkiej trawie, pod drzewem, którego chroniło nas przed słońcem – Musisz żyć dalej.
-A co jeżeli ja żyć bez ciebie nie chcę?
-Obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego – Obiecałam mu to, a następnego dnia jego serce już nie biło. Nie pamiętam czy kiedykolwiek tak płakałam. Rozpadłam się na milion kawałeczków. Nikt nie zdołała poskładać mnie na nowo. Mój anioł stróż odszedł, bo go nie chronił nikt. Moja wiara w Boga wyblakła. Znów zostałam sama w ciemności, która mnie pochłonęła. W czasie jego pogrzebu niebo płakało ze mną. Wtedy wydawało mi się, że nigdy nie starczy mi łez, by pozbyć się tego okropnego smutku. Wiele razy chciałam do niego dołączyć, za każdym razem, gdy do ręki brałam tabletki przypomniała mi się moja obietnica. Jedyna rzecz, która oprócz wspomnień po nim mi została.
Teraz jestem inną osobą. Dziesięć lat później siedząc na jego grobie już nie płaczę, tylko z uśmiechem wspominam wspólne chwilę. Zawdzięczam mu wszystko. To kim jestem i jak żyje. Mój przyjaciel, mój kochanek, moja druga połówka na zawsze zostanie w moim sercu.
Nasza córka siedząca na jego grobie tuż obok mnie, jest tym samym ucieleśnieniem dobra.


Dla zinteresowanych

Na blogerze mam dwa konta, a łącznie piszę ponad dziesięć opowiadań. Jeżeli nudzi się wam i macie chwilę czasu zapraszam. Dwa z nich są już zakończone i mają część drugą, a jeden bliski końca. Może któreś przypadnie wam do gustu :) Pozdrawiam!

Bloody chapters: Layla Life - Zakończony

Fatum: Zakazane - Zakończony

Obca krew 

czwartek, 10 października 2013

Rozdział 8


Wśród gąszczu ludzi widzę tylko ciebie
cień twych skrzydeł unosi się nad niebem
bo jesteś moim przyjacielem.


Przez cały tydzień, siedem dni, sto sześćdziesiąt osiem godzin, tysiąc czterysta czterdzieści minut nie wychodziłam ze swojego pokoju, nikogo też do niego nie wpuszczałam. Bałam się znów zobaczyć tajemniczą postać. Nie chciałam zobaczyć taty ani mamy. Nie chciałam widzieć Isaaca. Nie mogłabym... Moje serce nie wytrzymałoby tego. Co to znaczy kochać? To pytanie zadałam mamie, ale jej odpowiedź nie była prosta. Każdy kocha na swój sposób. Każdy inaczej postrzega miłość, ale jest coś co łączy wszystkich zakochanych... Gdy widzisz swoją miłość czujesz się tak, jakbyś miała zaraz przestać oddychać. Czujesz, że się topisz. Bo miłość to ból. Choćbyś była szczęśliwa, ona wciąż sprawia ból.  Te słowa przeraziły mnie, jak nic na tym świcie. Miłość to ból, ludzie są masochistami przyjmując ją do siebie. Przez te siedem dni nie spoglądałam w lustro. Brzydziłam się spojrzeć sobie w oczy. Czemu? Chciałabym znać na to odpowiedź. Stałam tępo wpatrując się w białe drzwi. Wyjście przez nie wydawało mi się teraz niemożliwe.
-Cora? - Głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia.
-O co chodzi? - Mój głos wydawał mi się obcy.
-Sra przyszła. Wpuścić ją? - Sara. Przyjaciółka, której nic nie mogłam powiedzieć.
-Proszę mnie puścić... Cora otwieraj Te drzwi, bo wejdę przez okno - Rudowłosa brzmiała poważnie. Z westchnieniem chwyciłam za klamkę, która ustąpiła pod moim naciskiem.
-Hej - Pomachałam do niej ze sztucznym uśmiechem. Mama patrzyła na mnie z troską zza pleców Sary.
-Oszalałaś? Jak śmiałaś się do mnie nie odzywać przez cały tydzień? Prawie zwariowałam. Martwiłam się o ciebie i pewnie gdybym tu nie przyszła o niczym bym się nie dowiedziała. Zachowałaś się nie dorzecznie, a teraz słucham - Umilkła, a ja wpatrywałam się w nią z uniesionymi brwiami. - Co? - Spytała się marszcząc czoło.
-Brakowało mi tej nawijki - Uśmiechnęła się szeroko i wepchnęła mnie do środka.
-Wybacz mi Mayu, ale muszę poważnie porozmawiać z twoją córką - Zwróciła się do mojej mamy, która mimo woli zaśmiała się i pokiwała głową.
-Rozumiem, ale dziewczynki chyba powinniście iść do szkoły.
-Później - Rudowłosa zatrzasnęła za nami drzwi i rozsiadła się na moim rozkopanym łóżku. - Rozumiem, że popadłaś w depresję? Potrzebujesz pomocy? Strasznie schudłaś to może anoreksja. Zacznij coś mówić...
-Nie chce ci przerywać - Oparłam się o ścianę, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Przepraszam, ale chciałabym dowiedzieć się co działo się z moja najlepszą przyjaciółką - Powiedziała z naciskiem na najlepszą. Otworzyłam usta, a potem je zamknęłam. Chciałam jej powiedzieć.  - Cora? Co się stało?
-Jak ci powiem uznasz mnie za wariatkę - Spojrzała na mnie z wyrzutem.
-Nigdy bym nie uznała cie za wariatkę.
-To nie jest takie proste.
-Cora wiem, że coś ukrywasz i na prawdę możesz mi o tym powiedzieć - Zagryzłam wargę i odwróciłam wzrok. Gardło miałam zaciśnięte, a mój oddech był urywany. Teraz albo nigdy.
-Ja... Jestem córką Lucyfera - Spojrzałam na nią. Wpatrywała się we mnie wielkim oczami z lekko rozchylonymi ustami.
-Ty tak na serio?
-Widzisz. Nie wierzysz mi.
-Nie kpisz sobie ze mnie? - Spytała cicho.
-Nie - Pokręciłam głową, mrugając by się nie rozpłakać. Głośno przełknęła ślinę.
-Ale nie jesteś zła, więc jakim cudem?
-To wszystko nie jest takie, jak ci się wydaje. Bóg nie jest taki dobry, a szatan. Mój tata nie jest taki zły. Są jak my. Popełniają błędy. Jedyne co się zgadza to, to że się nienawidzą.
-To brzmi, jak jakaś bajka.
-Wiem, ale jeżeli chcesz to ci coś pokażę - Przytaknęła, a ja ściągnęłam przez głowę koszulkę i odrzuciłam ją na bok. Odwróciłam się do niej plecami i odgarnęłam włosy do przodu - Teraz podejdź i przyjrzyj się moim plecom - Wiedziałam co tam zobaczy. Bladą bliznę w kształcie odwróconego v.
-Co to? - Spytała, delikatnie jeżdżąc palcem po skórze.
- Ślad. Ślad po moich skrzydłach.
-Nie widziałam tego wcześniej - Szepnęła.
-Jeżeli nie wiesz czego szukać, nie znajdziesz tego.
- Od jak dawna wiesz kim jesteś?
-Od zawsze - Obróciłam w jej stronę twarz. Zdawała się być zmieszana, ale w jej oczach dostrzegłam zrozumienie.
-Czemu mi o tym nie powiedziałaś?
-Wiele razy chciałam, ale nie mogłam się zebrać.
- W takim razie czemu teraz? - Odsunęłam się od niej i spławiłam głowę.
-Bo wariuje i... I chyba zakochałam się - Zerknęłam na nią. Oblizała wargi, podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
-Cora cieszę się, że mi powiedziałaś i może jestem zwariowana, ale ci wierzę.
-Dziękuję.
-A teraz, kim on jest?

Mam nadzieję, że wam się podobał :) Następny rozdział w końcu będzie nawiązywał do prologu czyli Mayi i Lucyfera. Prawdopodobnie pojawi się pod koniec następnego tygodnia. Pozdrawiam i dziękuje ;*

czwartek, 3 października 2013

Rozdział 7

I gdy patrzę w gwieździste niebo mam wrażenie, że tonę w jego ciemnym blasku.
Ciągnie mnie ku sobie i woła i błaga
bym już nigdy wpatrywać się w nie nie przestała




Oddech na chwile uwiązł mi w gardle, a ja znieruchomiałam zaskoczona. Błagałam się w myślach, by móc się odsunąć, ale potrafiłam tylko rozchylić wargi i utonąć w tym pocałunku, jak w oceanie. Dłonie Isaaca spoczęły na moich biodrach w silnym uścisku. Przyciągnął mnie do siebie gwałtownie, aż z moich ust wydobył się cichy jęk. Zacisnęłam powieki, położyłam ręce na jego szybko unoszącej się klatce i rozpaczliwym gestem odepchnęłam go od siebie.
-Czemu to robisz? - Spytał okrutnie smutnym głosem - Czemu wciąż mnie odpychasz? - Westchnęłam, a on przycisnął swoje zimne czoło do mojego rozpalonego - Przecież nie jestem zły.
-Nie? - Mój głos był ochrypły, cichy, słaby. Jego szczęka zaciskała się i rozluźniała w rytm jego oddechu.
-Nie chciałem podpalić tego chłopaka - Przerwał, wypatrując mojej reakcji, ale ja tylko stałam i patrzyłam w jego oczy z uwagą - Nie panuje nad tym. Gdy jestem zły dzieją się różne rzeczy, których wcale nie chce.
-Jakie rzeczy? - Zapytałam cicho.
-Pomyślałem o ogniu, a on się zapalił. Gdy myślę o wodzie ludzie zaczynają się dławić i nią pluć. Jestem, jak odbezpieczony granat, a moim zapalnikiem jest gniew -  Popatrzyłam na niego wielkimi oczami - Gdy powiedziałem moim rodzicom co się ze mną dzieje nie uwierzyli. Powiedzieli, że zwariowałem, jestem niebezpieczny i żałują, że mnie adoptowali - W jego oczach czaiło się cierpienie - Ja nie wiem, jak to robię - Z sykiem wciągnęłam powietrze.
-Na szatana ty o niczym nie wiesz - Kręcąc głową, zaczęłam cofać się ze zbolałą miną.
-O czym? O czym nie wiem?! - Chwycił mnie za ramiona i potrząsał moim ciałem, jak marionetką - Cora o czym ty bredzisz?
-Muszę... Muszę iść - Wyrwałam się z jego uścisku i pościłam się biegiem przez korytarz, czując na plecach jego ciężki wzrok. To by wszystko wyjaśniało, dlaczego na wstępie mnie nie znienawidził. Jaka ja byłam głupia. Bożek zrobił sobie na boku dzieciaka i nie przyznał się do niego. Tak to było podobne do niego.
Wypadłam ze szkoły, jak oparzona zwracając na siebie uwagę kilku osób. Posłałam im karcące spojrzenia, ale oni tylko zaczęli szeptać między sobą, co sprawiło, że moje nerwy były na skraju wyczerpania. Zatrzymałam się na chwile, by złapać oddech, a moich uszu dotarła rozmowa dwóch blondynek.
-Ta wariatka całowała się przed chwila z tym podpalaczem - Powiedziała jedna, a druga zachichotała.
-Dobrali się. Teraz tylko czekajmy, aż i ją podpali - Zacisnęłam dłonie w pięści i z twarzą ściągniętą wściekłością podeszłam do plastikowych laleczek. Palcem dotknęłam ramienia jednej z nich, a gdy się odwróciła wymierzyłam jej policzek.
-Następnym razem, radzę plotkować odrobinę ciszej - Warknęłam.
-Ty dziwko! - Z łapami rzuciła się na mnie jej przyjaciółka.
-Ja dziwką? Spójrz w lustro - Nie zwracając uwagi na nic więcej, ruszyłam w stronę wyjścia z placu szkoły. Wiedziałam, że teraz będę głównym tematem plotek, ale nie to mnie interesowało. Jedyna osoba, która błądziła w mojej głowie to Isaac. Szłam chwiejnym krokiem, co jakiś czas musząc przystanąć, podtrzymać się drzewa, bądź latarni. Było ze mną coraz gorzej.  Słyszałam krzyki, piski, płacz, ale gdy się rozglądałam nikogo prócz śmiejąc się do mnie cieni nie było w pobliżu. Strach rósł we mnie coraz bardziej. Chciałam, jak najszybciej dotrzeć do domu, gdy wspinałam się po schodkach do drzwi wejściowych w mojej głowie rozbrzmiał przeraźliwy wrzask.
-Stój! stój.. stój - Słowa odbijały się echem - Precz stąd! - Powoli odwróciłam głowę za siebie, a z moich ust wyrwał się pisk. Chuda, ciemna postać unosząca się nad ziemią, wpatrywała się we mnie czerwonymi, szklistymi oczami - Przekrocz ten próg, a pożałujesz - Jej kościsty, długi place był wycelowany w moją stronę - Zakłóciłaś porządek. Teraz musisz za to zapłacić - Moje oczy były, jak dwa spodki. Zimny pot oblał całe moje ciało. Szybkim ruchem złapałam za klamkę i wbiegłam do środka wystraszona na śmierć.

Siedziałam skulona w kącie, drżąc i szczękając zębami.
-Cora? - Mama podeszła do mnie i kucnęła o bok, kładąc ręce na moich policzkach - Co się stało kochanie? - Spytała troskliwie.
-Ona wciąż tam jest? - Wychrypiałam.
-Kto? - Nie dopowiedziała, a ona wstała i wyjrzała przez okno - Cora tam nikogo nie ma - Powiedziała przestraszona. Odetchnęłam z ulgą i dźwignęłam się z ledwością do góry - Brałaś coś? - Popatrzyła na mnie podejrzliwie.
-Słucham?
-Jesteś naćpana?
-Mamo! - Skarciłam ją wzrokiem.
-Wybacz kochanie, ale wyglądasz, jak po niezłej dawce amfetaminy.
-Przestań - Warknęłam. Cofnęła się o krok i przyjrzała mi się uważnie.
-Co się dzieje?
-Muszę porozmawiać z tatą.

~ ~ ~

-To nic nie zmienia -  Słowa ojca, zakuły mnie, jak sztylet wbity w serce.
-Co? - Szepnęłam.
-To nasz wróg Coro. Czy jest tego świadomy, czy nie. Masz trzymać się od niego z dala.
-Ale tato! - Posłał mi karcące spojrzenie.
-Przestań Coro.
-Nie! On nic nam nie zrobił. Czemu go dyskryminujesz?! - Poderwałam się z fotela, na którym siedziałam.
-Uspokój się dziecko - Powiedział chłodno. Nigdy w taki sposób do mnie nie mówił, nigdy tak na mnie nie patrzył. W tej chwili był dla mnie obcy.
-Nie chcę z tobą rozmawiać - Wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
-Nie odchodź! - Nie zważałam na jego rozkaz i przeszłam przez portal. którym tu dotarłam. Siłą umysłu szybko go zamknęłam, nie chcąc by poszedł za mną. Stałam, wpatrując się w lustro z nienawiścią.
-Opowiesz mi co się stało? - Głos mamy, dobiegł zza moich pleców.
-To skomplikowane - Powiedziałam cicho.
-Jestem twoją matką. Nie zapominaj o tym. Chce cie wysłuchać, choćbyś miała mówić szyfrem - Odwróciłam się w jej stronę, ze łzami w oczach.
-Chce być normalnym człowiekiem - Szepnęłam. Podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
-Wiesz, że to nie prawda. Jesteś wyjątkowa. Jedyna taka. Bycie normalnym człowiekiem to strata tego wszystkiego.
-Ty jesteś człowiekiem. Czemu ja też nie moge?
-Jesteś moją córką co sprawia, że po części jestem taka jak ty. Wyjątkowa.
-Wyjątkowość nie polega na tym kim się jet, tylko jak się żyje.
-Kiedy stałaś się taka mądra? - Spytała, cicho się śmiejąc.
-Mamo?
-Tak?
-Co to znaczy kochać?

Pierwszy raz w życiu rozdział pisałam dwa razy. Za pierwszym podejściem wyszedł tak żałosny, że musiałam podjąć się pisania raz drugi i mam nadzieję, że ten jest lepszy :) Dziękuję za komentarze i za to, że czytacie. Pozdrawiam! ;*