czwartek, 26 grudnia 2013

LIBSTER AWARD

Po raz kolejny zostało nominowana do LIBSTER AWARD. Tym razem bardzo dziękuje Galowi Anonimowi.


„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.'' 

To pytania, które postanowił zadać mi Gal Anonim: :)

1. Jak długo prowadzisz bloga?
Tego od ponad 5 miesięcy.
Ogólnie bloguje ponad rok.

2. Co dostałaś na święta?
Pieniądze, słodycze, biżuterie a co najważniejsze Książkę (Idealna Chemia)

3. Co cię zmotywowało do prowadzenia bloga?
Chęć zaprezentowania się szerszej publice.

4. Lubisz śnieg?
Póki nie pada na mnie, owszem :)

5. Jaką książkę lubisz najbardziej?
Chyba nie umiem ocenić którą lubię najbardziej, bo każda jest inna, ale gdybym miała wybierać z ulubionych był by to Dotyk Juli, Seria Dary anioła, Seria Diabelskie Maszyny.

6. Najdziwniejsza rzecz jaka cię spotkała?
O kurczę, nic sobie w tej chwili nie przypominam. :)

7. Masz zwierzaka?
Tak. Króliczka.

8. Lubisz kolor pomarańczowy albo zielony?
Nie przeszkadzają mi.

9 Jaki lubisz kolor?
Fioletowy, Granatowy i czarny.

10. Oglądałaś Dzwoneczka?
Tak :)

11. Co to jest? Rano chodzi na czterech nogach w południe na dwóch a wieczorem na trzech?
Człowiek.

Nie nominuje 11 osób, bo nie czytam tylu blogów, ale moim zdaniem zasłużyli na to:

http://yourloveismydrugforever.blogspot.com/

http://the-wings-to-the-sky.blogspot.com/

Moje pytania dla was:

1. Co robisz, aby się zmotywować do pisania?
2. Jak zabijasz nudę?
3. Wierzysz w duchy?
4. Kim – jako dziecko – chciałeś/chciałaś być, kiedy dorośniesz?
5.Co zmieniłbyś/zmieniłabyś w swoim życiu?
6. Pięć najlepszych książek, jakie przeczytałaś?
7.Czy istnieje raj na ziemi?
8.Lubisz deszcz?
9. Co cenisz w opowiadaniach?
10.Jakie są twoje ulubione imiona?
11.Największe marzenie?

Jeszcze raz bardzo dziękuję. :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 20


W jaki rytm bije twoje serce, gdy szepce kochanie?
Co czujesz, gdy budzisz się rano wtulony w moje ramie?
Czy moje łzy parzą niczym ciekły azot?
Powiedz co czujesz, spraw, że tańczyć będę chciała w rytm życia twojego ciała. 
Spraw, że moje serce nigdy się nie zatrzyma.
Powiedz, więcej tego nie wytrzymam.



Uchyliłem powieki i oniemiałem. Krajobraz rysujący się przede mną zapierał dech w piersi. Staliśmy na niewielkiej polance, wiał ciepły wiatr, a na niebie wysoko wznosił się księżyc w otoczeniu jarzących się gwiazd. Po środku polany stało ogromne drzewo nie wzruszone wiatrem. Z jednej jego gałęzi zwisała huśtawka. W oddali dało się słyszeć szum płynącej wody. Rozejrzałem się dookoła szukając źródła tego dźwięku, a moim oczom ukazał się strumień ze srebrzyście świecącą wodą.
-Takie miejsce ci odpowiada? - Szept Cory wyrwał mnie z zachwytu.
-Jest tu przepięknie. - Musnąłem jej usta.
-Chodź. - Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę drzewa. Dopiero po chwili dostrzegłem zeszyt leżący obok jego korzenia.
-Co to? - Spytałem ściągając brwi do góry. Uśmiechnęła się uroczo i schyliła się po zeszyt.
-Mój rysownik. Przez to wszystko co się teraz dzieje nie miałam czasu, by rysować. Teraz... - Wzruszyła ramionami i usiadła na ziemie, opierając się plecami o pień drzewa. Poszedłem w ślad za nią. Trawa była miękka i pachnąca, łaskotała moje dłonie. Głowa Cory opadła na moje ramie. - Chciałabym zostać tu na zawszę.
-Wiesz, że to nieprawda. - Westchnęła i rozłożyła rysownik na kolanach.
-Tak, wiem, ale przyznaj, że można by zatracić się tu w czasie. - Zaśmiałam się cicho, głaszcząc ją po włosach.
-Można, ale nie tego chcemy. Przynajmniej ja. Musimy wygrać tę wojnę, by móc spokojnie żyć. Razem. - Spojrzała w moje oczy z delikatnym uśmiechem.
-Razem? Masz aż tak poważne plany wobec mnie? - Spytała żartobliwie.
-Przy mnie nie musisz udawać. - Przymknęła powieki, kiwając głową.
-Wiem. Wiem także, że życie przy tobie będzie łatwe, jak oddychanie.
-A nie tego chcesz? - Nuta wątpliwości wkradła się w mój ton.
-Chce być tylko szczęśliwa.
-A ja chce ci to szczęście dać. - Otworzyła z powrotem oczy i pocałowała mnie. Żarliwie i z uczuciem.
-Kocham cie. - Szepnęła między pocałunkami. Moje serce podskoczyło radośnie. Chwyciłem ją w pasie i posadziłem na kolanach, mocno przytulając.
-Jesteś całym moim światem  - Powiedziałem w odpowiedzi. - Całym pięknym światem. - Wtuliła się w mój tors, głęboko oddychając.
-Tak bardzo pragnę byśmy wyszli z tego cało. - Mówiła głosem przepełnionym smutkiem. - Tak bardzo. Czemu zawsze coś musi stać na drodze do szczęścia? Co takiego zrobiliśmy, że musimy teraz za to płacić? - Poczułem, jak gorące łzy skapują na moją koszulkę.
-Hej - Chwyciłem ją pod brodę i spojrzałem w błękitno-szare oczy. - Nie martw się. - Starłem kciukiem słone krople. - Wszystko się ułoży.
-A jak nie?
-Nie wolno ci w ogóle o tym myśleć, dobrze?
-Nie chce umierać. - Wyszeptała z przerażeniem.
-Ja też. Będziemy żyć, jasne? - Pokiwała głową, przybierając sztuczny uśmiech.
-Długo i szczęśliwie, jak w bajce.
-Jak w bajce.

~ ~ ~

Delikatnie wysunęłam się z ramion śpiącego Isaaca i sięgnęłam po swój rysownik. Usiadłam przed nim i odgarnęłam włosy do tyłu. Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam zeszyt. Ostatni rysunek przedstawiał dziewczynę i chłopaka. Przypomniałam sobie, jak rysowałam go w parku, a potem potrącił mnie samochód. Nie były to miłe wspomnienia. Wiedziałam jednak teraz, że była to wizja i przedstawiała mnie Isaaca. Przedstawiała to co teraz działo się w naszym życiu i to co wydarzy się niedługo. Chciałabym zmusić się do narysowania ciągu dalszego, ale wiedziałam, że to na nic... Oblizując suche wargi, przewróciłam kartkę na czystą stronę i chwyciłam ołówek, który zwisał przywiązany na wstążce do zeszytu. Spojrzałam na spokojną twarz  Isaaca. Wyglądał olśniewająco w świetle księżyca. Przytknęłam ołówek do kartki i całkowicie odpływając zaczęłam szkicować swojego ukochanego pora drugi w życiu. Byłam pewna, że jeżeli przeżyjemy, jeszcze nie raz będę go rysować. Ręka niemal sama sunęła po papierze, byłam, jak w transie. Moje serce biło mocno, a oddech ledwo wydostawał się z ust.  Chciałam to przerwać lecz nie mogłam. Była to kolejna wizja, ale nie chciałam poznać co przedstawia. Nie tym razem, jednak nie miałam wyjścia. Gdy ostatnia kreska połączyła cały obraz wydobyłam z siebie cichy jęk i opadłam na ziemie. Byłam cała mokra. Rysownik wciąż spoczywał w mojej wyciągniętej w bok ręce, Wystarczyło zmusić się do ruszenia nią, by zobaczyć co przedstawia rysunek. Walczyłam sama ze sobą, ale w końcu uległam pokusie i ciekawości. Wstała i odwróciłam się plecami do Isaaca i dopiero w tedy spojrzałam w rozłożony zeszyt. Chłopak z rozłożonymi białymi skrzydłami, ubrudzonymi krwią stał z mieczem w ręku w środku chaosu. Krajobraz przedstawiał piekło z filmów i opowiadań. Czarny dym, zrozpaczone, złe, samotne dusze okalały jego ciało. Oddech ugrzązł mi w gardle, ale najbardziej przerażająca w rysunku była postać stojąca naprzeciw anioła. Dziewczyna w zwiewnej czarnej sukni z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Z jej dłoni wydostawały się czarne pnącza, pełznące w stronę chłopaka. Rysunek przedstawiał scenę walki. Walki mojej z Isaakiem. Zaszlochałam cicho przerażona. Osunęłam się na kolana, wciąż spoglądając na wizje. To nie mogła być prawda. Nie mogła nam tego zrobić.
-Błagam... - Wyszeptałam. Moich uszu dobiegł cichy śmiech. Znieruchomiałam. Podniosłam wzrok z nad rysunku i rozejrzałam się dookoła. W oddali dostrzegła zarys czyjejś postaci. Przerażenie ścisnęło mnie za gardło. To był mój świat... Jak ktoś miałby się tu dostać? Śmiech stał się donioślejszy, a tajemnicza postać zaczęła się zbliżać. Z każda chwilą była coraz bliżej. Rysownik wyślizgnął się z moich spoconych rąk. To była mała dziewczynka. W okół jej okrągłej twarzy falowały się rude włosy. Podskakiwała radośnie wciąż się śmiejąc. W małej rączce trzymała... Bicz.
-Na szatana Lily... - Zimny warkot, zmył słowa z moich ust.
-Jesteście głupi myśląc, że mnie pokonacie. - Głos dziewczynki przesycony był grozą.
-Fidem. - Zerwałam się do góry i cofnęłam się o krok w tył. W stronę Isaaca.
-Oboje zginiecie. Jesteś dla mnie niczym. Rozumiesz? - Wybuchła śmiechem, jakby własne słowa ją rozbawiły. Moje serce galopowało boleśnie. - Wypatroszę was... - Zamachnęła się biczem. Rozległ się niemiły odgłos przecinanego powietrza. Wyglądała przerażająco. Mała, rudowłosa dziewczynka z biczem. Mała Lily. Był to obraz, jak z horroru. - Wy małe niepotrzebne śmiecie... - Zachichotała i ruszyła w moją stronę. Odwróciłam się na pięcie i w jednym skoku dopadłam Isaaca.
-Obudź się! - Wrzasnęłam. Jego powieki uchyliły się leniwie. Złapałam go za ręce i wyobraziłam sobie swój dom. Błagam, błagam szybciej...
-Sprawie, że będziecie płonąć w agonii strachu i cierpienia...

Kochani o to rozdział 20, jak widać. To taki prezent ode mnie w ramach świąt :) Jesteście ze mną już 5 miesięcy i bardzo za to dziękuję :) Powolutku zmierzamy do nieuniknionego  końca, ale mam nadzieje, że gdy będę pisać inne opowiadania nie zabraknie was:) Następny rozdział za pewne pojawi się dopiero w po nowym roku, więc nie opuszczajcie mnie i nie martwcie się, że o was zapomniałam. :)

W każdym bądź razie kochani moi życzę wam ciepłych, szczęśliwych i radosnych świąt w gronie bliskich. By nie zabrakło prezentów i świątecznej atmosfery, a także by wasze najskrytsze marzenia spełniły się w przyszłym, mam nadzieje lepszym roku. Jeszcze raz wesołych świąt!  :)




czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 19

I jest tak, że nie moge spać.
I wciąż zastanawiam się, co przyniesie jutrzejszy dzień.
Może spotkam cie w tłumie i spojrzę w twe oczy
i serce na chwile zatrzyma się, a ty nadal przed siebie będziesz kroczyć. Miniesz mnie obojętnie, bo przecież mnie nie ma, jestem tylko brudnym powietrzem, nikłym wspomnieniem i złamanym sercem.



Na dworze powoli zapadał zmrok i wiał delikatny wiaterek, który rozwiewał moje rozpuszczone włosy. Wciąż czułam niepokój po tym co powiedziała mi Lily. Zastanawiałam się, jak to możliwe? Przecież ona jest zwyczajnym dzieckiem, ale... Dzieci nie kłamią. Nie wymyśliła sobie tego co widzi, byłam tego pewna. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na tarasowe drzwi wiktoriańskiego domku. Siedziałam na drewnianej huśtawce, zwisającej z drzewa, czekając na Isaaca, który żegnał się z matką i przyrodnią siostrą. Nie chciałam im przeszkadzać, tym bardziej, że Isaac mógł już nigdy więcej ich nie zobaczyć. Serce ścisnęło mi się boleśnie. To też dotyczyło mnie. Już nigdy więcej mogłam nie zobaczyć mamy, czy taty... Prawdopodobieństwo, że stracę ich na zawsze rozsadzało mnie od środka, skręcając wszystkie wnętrzności. Starałam się o tym, jak najmniej myśleć, ale dzień naszej walki z Fidem był coraz bliżej. Dzień sądu. Potrząsałam głową, jakby to miało mi pomóc wyrzucić te myśli z głowy. Nie mogłam w nas zwątpić, bo inaczej przegramy. Byłam o tym święcie przekonana. Wiara to jedyne co nam zostało.
-Czuje się tak, jakbym znał ich od zawsze. - Szept Isaaca, uciszył burze w mojej głowie.
-Spodziewałeś się tego? - Spytałam, nie odwracając się do niego. Poczekałam aż podszedł i objął mnie w tali i dopiero wtedy spojrzałam mu w oczy. Były jednocześnie smutne i radosne. Tak skrajne emocje, jednocześnie nigdy nie wróżyły nic dobrego.
-Sam nie wiem czego się spodziewałem - Pocałował mnie w czubek głowy i schował twarz w moich włosach. - Czuje się źle odchodząc i nie mówiąc jej prawdy.
-Prawda nie zawsze jest dobra.
-Ale lepsza od kłamstwa.
-Nie zawsze, czasem prawda rani tak boleśnie, że później tej rany nie da się zasklepić. Nie raz warto nie wypowiadać słów, które mogą odmienić życie.
-Ty zaryzykowałaś mówiąc mi o tym kim jestem. - Podniósł głowę do góry i wbił we mnie szmaragdowe spojrzenie.
-I teraz nie wiem czy powinnam tego żałować - Szepnęłam, odwracając wzrok. - Może gdybym postąpiła inaczej...
-A ja cieszę się, że to zrobiłaś.
-Czemu? - Nie odpowiedział. Chwile przyglądał mi się, a potem złożył delikatny pocałunek na moich rozchylonych wargach. Westchnęłam cicho, a Isaac przyciągnął mnie bliżej. Chciałam całować i czuć go dalej, ale oderwałam się od niego i dysząc, oparłam głowę o jego szybko unoszącą się klatkę piersiową.
-Coś nie tak? - Spytał z troską.
-Lily widzi nasze skrzydła.
-Co? Przecież my nie mamy skrzydeł.
-Takich materialnych nie, ale gdybyś się przyjrzał, zauważyłbyś pewnie ledwo widzialny kontur. Zwykły człowiek nie może go dostrzec, ale ta mała...
-Uważasz, że nie jest człowiekiem?
-Uważam, że jest z nią coś nie tak. - Przyjrzał mi się uważnie. Nie chciał w to uwierzyć. Nie dziwiłam mu się. Lily była tylko małą dziewczynką, jego młodszą siostrą. Nie potrafił dostrzec teraz tego co ja.
-Co masz na myśli?
-Nic, ale dowiem się, dlaczego widzi. - Zacisnął usta w wąską kreskę i pokręcił głową.
-Musisz?
-Tak Isaac muszę - Odsunął się ode mnie, nie patrząc mi w oczy. Dlaczego każdy facet musi być taki sam, nawet syn Boga? - Może grozić jej przez to niebezpieczeństwo. Może maczała w tym palce Fidem? Pomyśl.
-Czego mogłaby od niej chcieć?
-Może chce użyć ją przeciwko nas?
-To tylko mała dziewczynka! - Wykrzyknął. Sfrustrowana poderwałam się do góry.
-Ale jest także twoją siostrą, a Fidem chce twojej śmierci. - Zacisnął szczękę i odwrócił się do mnie plecami.
-Przepraszam. - Westchnęłam zirytowana.
-Nie ma za co. - Powiedziałam zbyt chłodno i ruszyłam trawnikiem na przód podwórka.
-Gdzie idziesz? - Szybko się ze mną zrównał i teraz szedł obok mnie.
-Wracam do domu.
-Nie chce tam wracać. - Wsunął swoje palce w moje. Przystanęłam.
-Ja też. - Szepnęłam. Przyciągnął mnie do siebie i zamknął w silnym uścisku.
-Przenieś nas w jakieś ciche miejsce.
-Gdzie? - Zastanowił się chwile, a potem jego oczy rozbłysły.
-Do swojego własnego świata.- Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
-Myślisz, że to możliwe?
-Myślę, że dla ciebie nie ma rzeczy nie możliwych. - Uśmiechnęłam się delikatnie i przymknęłam oczy. Zaczęłam wyobrażać sobie beztroską polankę, mały strumyczek i ogromne drzewo pod, którym można się ukryć. Gdy cały obraz uformował się w mojej głowie, pomyślałam sobie, że to miejsce istnieje naprawdę i właśnie tam chce się teraz znaleźć. Świat wokół mnie  zatrzymał się, a potem poczułam, jak z ogromną siłą przebijam się przez gruby mur, który oddziela tą rzeczywistość od mojej wymyślonej. Oddech ugrzązł mi w gardle i nim zdążyłam otworzyć oczy, moich uszu dotarł szum wody, płynącej nieopodal.

środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 18


Przecież miłość to nie kara, więc dlaczego to tak boli?
Dlaczego serce wciąż krwawi, a łzy męczą nocami?
Dlaczego wciąż krzyczę, ale nikt mnie nie słyszy? 
Wciąż pragnę, a nic nie może ukoić mojej duszy. 



Wnętrze niebieskiego domku było ciepłe i przytulne. Natalie wciąż unikała patrzenia na Isaaca, jakby to miało złamać jej serce. Zaproponowała nam herbatę i czekoladowe ciasteczka, starając się odwlec rozmowę. Wciąż krzątała się obok nas, próbując nam dogodzić, a mała Lily siedziała spokojnie na podłodze wciąż mi się przypatrując.
-Usiądź, proszę. - Powiedział Isaac niecierpliwym tonem.
-Wybaczcie. - Szepnęła i zajęła miejsce na krześle na przeciwko mnie. Na twarzy Isaaca malowało się zdenerwowanie mieszane z ciekawością. Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta za nim powiedział.
-Czemu mnie zostawiłaś? - Kobieta oblała się rumieńcem i po raz kolejny uciekła wzrokiem do swoje malej córeczki.
-Nie chciałam tego, ale nie mogłam cie zatrzymać. Byłam zupełnie sama, nie miałam stałego dachu nad głową, nie mogłam jeszcze wychowywać dziecka. Chorego dziecka.
-Chorego? - Zapytałam nim zdążyłam ugryźć się w język. Natalie posłała mi blady uśmiech.
-W szpitalu powiedzieli, że jesteś chory. Nie wiedzieli na co, ale dawali ci tylko kilka miesięcy życia. Chciałam żebyś miał dobre życie, którego ja ci nie mogłam zapewnić.
-A mój ojciec?
-Nie wiem kim jest twój ojciec. - Wydawała się zawstydzona.
-Jak to?
-Powiedzmy, że miałam wielu partnerów...
-Byłaś prostytutką... - Ach jaką ja jestem idiotką. - Przepraszam, nie chciałam.
-Nic nie szkodzi, ale tak byłam...
-I żadnego z nich chociażby nie podejrzewałaś? - Przerwał jej wyraźnie zniesmaczony Isaac.
-Nie, żadnego. Nie chciałam tego dochodzić i tak wiedziałam, że żaden z nich mnie nie przygarnie. Byłam skazana na porażkę. Wybacz Isaac. - Jej głos załamał się, a po bladych policzkach spłynęły łzy. Isaac wydawał się być zdezorientowany. Z rozpaczą przyglądał się swojej rodzicielce. Byłam pewna, że walczy ze sobą. Byłam pewna, że nie chciał bym na to patrzyła. Wstałam od stołu i podeszłam do Lily.
-Pokażesz mi swój pokój? - Spytałam z ciepłym uśmiechem. Dziewczynka poderwała się do góry i złapała mnie za rękę.
-Jest cały różowy. - Oznajmiła, uroczo przeciągając głoski i pociągnęła mnie za sobą. Jeszcze raz zerknęłam na Isaaca i Natalie. Żadne z nich się nie odzywało, tylko wpatrywali się w siebie szukając słów, które wyraziłyby to co czują. Dziewczynka pchnęła białe, drewniane drzwi i wprowadziła mnie do różowego królestwa. Na środku pokoju stało niewielkie łóżeczko z baldachimem a w koncie stał bujany fotel, na którym leżała książka i koc. Z łatwością mogłam w nim wyobrazić sobie Natalie, która czytała rudowłosej Lily bajkę na dobranoc. Mimo przeszłości byli szczęśliwą rodziną. Było to widoczne na pierwszy rzut oka i tego im zazdrościłam. Miałam obojga rodziców, ale moje dzieciństwo w ogóle nie przypominało tego Lily.
Dziewczynka stanęła naprzeciwko mnie i spojrzała na mnie wielkimi, mądrymi zielonymi oczami.
-Nie jesteś zwykłą dziewczyną, prawda? - Zerknęłam na nią nie rozumiejąc co ma na myśli. - A ni Isaac nie jest zwyczajny.
-Czemu tak uważasz?
-Oboje macie skrzydła. Nikt inny nie ma takich skrzydełek. Jak to zrobiliście, że je macie? - Spytała z szerokim uśmiechem, podskakując w okół mnie. - Też bym takie chciała.

~ ~ ~

-Nigdy nie chciałam cie skrzywdzić. - Szepnęła, ocierając łzy. - Wiele bym dała by wtedy cie nie zostawiać.
-Więc czemu mnie nie szukałaś?
-Och szukałam. Na prawdę, ale nie jest to łatwe zadanie. To jak szukanie igły w stogu siana. - Zerknęła na mnie z bladym uśmiechem. - Żałuje tego.
-Ja... Cieszę się, że cie w końcu poznałem. - Z niepewną miną sięgnęła po moją dłoń.
-Wydaje mi się, że ludzie którzy cie wychowali są dobrymi rodzicami. 
-Tak, to prawda.
-Ale nie przyjechałeś bez powodu, prawda?
-Chciałem cie zobaczyć... Niedługo wyjadę i nie wiem czy kiedyś wrócę.
-Grozi ci niebezpieczeństwo? - Zagryzłem wargę, kręcąc głową.
-Nie przejmuj się tym. Chciałem tylko wiedzieć dlaczego.
-Już wiesz i mam nadzieje, że kiedyś mi wybaczysz. Mimo wszystko jesteś nadal moim synkiem.- Coś ścisnęło mnie za gardło, ale zmusiłem się do uśmiechu. Nie wiedziałem co w tej chwili powinienem myśleć i czuć. Byłem zagubiony, jak nigdy. Odnalazłem ją i niedługo mogłem stracić na zawsze. Dobijającą myślą było, że dopiero teraz ją poznałem.
-Nie mam do ciebie urazy. Już dawno ci wybaczyłem. Miałem nadzieje tylko, że kiedyś mnie kochałaś.
-Nigdy nie zniknąłeś z mojego serca. Nigdy. - Jakby nie pewna tego co robi wstała i przytuliła mnie co zaskoczyło mnie na tyle, że znieruchomiałem, gdy szok minął odwzajemniłem uścisk.
-Chciałbym cie jeszcze kiedyś zobaczyć.
-Mój dom stoi dla ciebie otworem Isaac. Jesteś częścią mnie, tak ja Cora jest częścią ciebie.
-Skąd wiesz?
-Wildze, jak na nią patrzysz. Wiem co to miłość. 
-Uważasz, że jestem dla niej wystarczająco dobry?
-Oboje jesteście siebie warci. - Odsunęła się i zaszczyciła mnie szerokim uśmiechem. - Może zostaniecie na obiad?
-Bardzo chętnie. - Za plecami usłyszałem głos Cory. Zerknąłem na nią z zaskoczeniem. Była niepokojąco blada, ale się uśmiechała, choć ja mogłem poznać, że był to fałszywy uśmiech.
-Tak bardzo chętnie. - Zawtórowałem jej, będą ciekawy co spowodowało, że w jej oczach czaił się strach.

I tak o to jest rozdział 18, nigdy nie sądziłam, że tak daleko zajdę z tym opowiadaniem. To dzięki wam wciąż mam wenę do pisania. Dziękuję, dziękuję, dziękuję :) 

środa, 4 grudnia 2013

Rozdział 17


Nigdy nie wiesz co cie spotka. Co zobaczysz, gdy otworzysz oczy.
Jaki rytm wybije twoje serce, gdy z jej ust usłyszysz kochanie.
Co poczujesz, gdy nad jej grobem ksiądz powie Amen.



Niepewnie zapukałem do drzwi piwnicy w domu Cory gdzie pracowali nasi Ojcowie. Dosłyszałem tylko jakieś ciche, niezrozumiałe mruknięcie i postanowiłem nie czekać na nic więcej. Złapałem za zimną klamkę, która ustąpiła pod naciskiem. Przede mną ukazały się strome schody pogrążone w ciemnościach. Z dołu dochodziła cicha rozmowa mężczyzn. Ostrożnie zszedłem w dół, gdzie oślepiło mnie zbyt jasne światło, pochodzące z gołej żarówki wiszącej nad wielkim stołem, stojącym pośrodku ceglanego pomieszczenia. Panował tu chłód, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach siarki. Zatrzymałem wzrok na Bogu i Lucyferze. Same kontrasty. Czerń i Biel. Spokój i złość. Cierpliwość i irytacja. Miłość i gniew. Obaj byli pochyleni nad tajemniczo połyskującą rzeczą, leżącą na drewnianym, mosiężnym stole. Zbliżyłem się nieznacznie w ich stronę, ale na tyle by dostrzec ostry miecz, połyskujący srebrem i... Czerwienią?
-To ją zabije? - Szepnąłem. Czarnowłosy podniósł na mnie swoje ciemne oczy.
-Musimy go jeszcze dopracować, ale tak to powinno ją zabić.
-Powinno... - Zaciskałem i rozluźniałem swoje dłonie, zdenerwowany. - Możemy porozmawiać? - Zwróciłem się do Ethana. Ojciec spojrzał na mnie z grymasem niezadowolenia.
-Jest to konieczne? - Wziąłem głęboki oddech, starając się opanować emocje. Nienawidziłem go.
-Potrzebuje wiedzieć, gdzie ją znaleźć...
-Natalie?
-Tak ma na imię moja matka? - Nie wiedziałam czym było spowodowane moje zdziwienie. Nie spodziewałem się tak prostego imienia.
- Gdy się poznaliśmy mieszkała w Dayton, ale teraz może być wszędzie.
-Nie możesz pomóc chłopakowi? - Wtrącił się Lucyfer. - Obaj wiemy, że możesz bez problemu sprawdzić gdzie jest. - Bóg wywrócił oczami, jak małe niezadowolone dziecko.
-Jak? - Spytałem nim zdążyłem się powstrzymać.
-Jestem Bogiem, mam nad ludźmi pewną kontrolę, łączy nas jakaś specyficzna więź, która pozwala mi sprawdzić gdzie jest dany człowiek na cały świecie. - Wzruszył ramionami, jakby to było na porządku dziennym.
-Nie mogłeś tak od razu? - Z każdą chwilą byłem coraz bardziej zirytowany.
-Mogłem, ale nie byłoby w tym ani grama zabawy.
-Teraz też nie ma. - Machnął ręką, jakby chciał odpędzić niewidzialną muchę i zamknął na kilka sekund oczy.
-Przedmieścia Dayton. Niebieski, wiktoriański domek...- Otworzył oczy z szyderczym uśmieszkiem. - Na pewno będzie zadowolona z twojego widoku. - Spiorunowałem go spojrzeniem i wybiegłem z piwnicy, potykając się o betonowe schody. Jak ktoś kogo ludzie uważają za nieskończone dobro może być takim niedojrzałym, rozpieszczonym gnojkiem? Śmiesznie było myśleć tak o własnym ojcu, ale taka była nieunikniona prawda. Cora stała w kuchni, zagryzając dolną wargę, pogrążona w myślach. Jej ciemne włosy opadały kaskadą na wyprostowane plecy. Miała na sobie czarną spódnice, idealnie podkreślającą jej sylwetkę i luźną białą koszulkę. Na jej widok moje serce zabiło mocniej.
-Chyba wiem już jak działa moja moc. - Wyszeptała, zerkając na mnie.

~ ~ ~

Isaac podszedł do mnie i wziął moje dłonie w swoje. Na jego twarzy igrał lekki uśmiech.
-W takim razie jak?
-Potrafię teleportować przedmiot z jednego miejsca do drugiego. Wcześniej zastanawiałam się gdzie znikają wszystkie rzeczy, które próbowała przenieść za pomocą telekinezy okazało się, że lądowały na strychu. Przed chwilą zrobiłam to samo z moich rysownikiem, tyle że pomyślałam o kuchni i patrz! - Wskazałam na zeszyt leżący na szafce. - Jest. - Zachichotałam zadowolona. 
-Brawo!  - Przyciągnął mnie do siebie, tak że dzieliło nas  tylko kilka milimetrów. Położyłam dłonie na jego unoszącej się lekko klatce piersiowej i spojrzałam w jego oczy. - A ja dowiedziałem się gdzie znajdziemy moją mamę. - Zagryzłam wargę rozmyślając nad czymś.
-Myślisz, że mogłabym także nas przenieść? - Jego oczy otworzyły się szerzej, a potem zamrugał kilkakrotnie.
-Dałabyś radę? - Jego głos był seksownie zachrypnięty. 
-Zawsze mogłabym spróbować... - Przymknęłam powieki i skupiłam się na swojej sypialni. Powtarzałam sobie w myślach, że mi się uda. Nie ma dla mnie rzeczy nie możliwych. Powietrze wokół nas zadrżało, a czas jakby na chwilę się zatrzymał Wszystko ucichło. Nawet bicie serce Isaaca stojącego obok mnie. Przeszył mnie zimny dreszcz. Wciągnęłam powietrze z sykiem i szybko otworzyłam oczy. Staliśmy w moim pokoju, a na twarzy Isaaca malowało się niedowierzanie mieszane z uwielbieniem. 
-Naprawdę to zrobiłaś...  -Wyszczerzyłam się w szerokim uśmiechu i pocałowałam go w usta, a potem zapiszczałam wesoło.
-Udało mi się! Udało! Nie jestem bezużyteczna. - Wybuchnął śmiechem, obserwując mnie z zadowoleniem.
-Nigdy nie byłaś bezużyteczna. - Zarumieniłam się, oplatając jego szyję.
-Więc gdzie mamy się teleportować mój drogi?
-Dayton nasza czarodziejko, Dayton. 


Tym razem zajęło to więcej czasu, ale w końcu stanęliśmy na końcu długiej ulicy na przedmieściach Dayton. Wszystkie domy były zadbane i prezentowały się pięknie w pastelowych kolorach z idealnymi trawnikami.  Liście spadające z drzew dodawały uroku rozciągającemu się przed naszymi oczami krajobrazowi. Z niepokojem rozejrzałam się dookoła, upewniając się, że nikt nas nie zobaczył. Trudno byłoby wytłumaczyć, jak się tu znaleźliśmy  znikąd. 
-Który to dom? - Spytałam, opatulając się ciepłym swetrem.
-Ten niebieski. - Wskazał niewielki domek w wiktoriańskim stylu. Widziałam, że jest zdenerwowany, ale nie wiedziałam w jaki sposób mogłabym go uspokoić. 
-Będzie dobrze. - Powiedziałam tylko tyle, a on złapał mnie za rękę i pociągnął  za sobą. Przed domem brązowowłosa kobieta bawiła się z małą dziewczynką, która śmiała się w głos, a kudłaty kundel biegający w kółko szczekał radośnie. Uścisk Isaaca stał się mocniejszy. Niemal bolesny, ale nie chciałam zwracać mu na to uwagi. Bał się. Czułam to. Nieznajoma na nasz widok zatrzymała się z zaciekawionym spojrzeniem, a dziewczyna przytuliła się do jej nogi. Już z tej odległości mogłam dostrzec podobieństwo Isaaca do Natalie. Te same delikatne rysy twarzy. Ten sam kolor włosów, kształt oczu i ust. Zmarszczyła czoło co pogłębiło jej delikatne zmarszczki. Na jej twarzy powoli rosło zrozumienie.
-Mamo kto to? - Głos dziewczynki przerwał niezręczną ciszę.
-Lily to... To... - Matka Isaaca nie mogła znaleźć słów by określić swojego własnego syna. Mała Lily była uroczą dziewczynką, ale mniej podobną do mamy. Jej włosy były koloru marchewki, na drobnym nosku widniały piegi, a oczy lśniły szmaragdem.
-Isaac - Przedstawił się chłopak. - Chciałem porozmawiać. Muszę z tobą porozmawiać. - Po bladych policzkach Natalie spłynęły łzy.
-Nie spodziewałam się, że kiedyś cie zobaczę. 


Eh... Nie mogłam dzisiaj zebrać myśli, a pisało mi się strasznie dziwnie. Mam nadzieje,że nie wyszedł najgorzej... Następnym razem postaram się bardziej. Pozdrawiam. ;)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Aaa kochani dziś wchodzę i patrze równo 2000 wyświetleń. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. :) Dziękuję ;* Postaram się, jak najszybciej dodać kolejny rozdział w ramach podziękowań. Pozdrawiam. ;)