środa, 4 grudnia 2013

Rozdział 17


Nigdy nie wiesz co cie spotka. Co zobaczysz, gdy otworzysz oczy.
Jaki rytm wybije twoje serce, gdy z jej ust usłyszysz kochanie.
Co poczujesz, gdy nad jej grobem ksiądz powie Amen.



Niepewnie zapukałem do drzwi piwnicy w domu Cory gdzie pracowali nasi Ojcowie. Dosłyszałem tylko jakieś ciche, niezrozumiałe mruknięcie i postanowiłem nie czekać na nic więcej. Złapałem za zimną klamkę, która ustąpiła pod naciskiem. Przede mną ukazały się strome schody pogrążone w ciemnościach. Z dołu dochodziła cicha rozmowa mężczyzn. Ostrożnie zszedłem w dół, gdzie oślepiło mnie zbyt jasne światło, pochodzące z gołej żarówki wiszącej nad wielkim stołem, stojącym pośrodku ceglanego pomieszczenia. Panował tu chłód, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach siarki. Zatrzymałem wzrok na Bogu i Lucyferze. Same kontrasty. Czerń i Biel. Spokój i złość. Cierpliwość i irytacja. Miłość i gniew. Obaj byli pochyleni nad tajemniczo połyskującą rzeczą, leżącą na drewnianym, mosiężnym stole. Zbliżyłem się nieznacznie w ich stronę, ale na tyle by dostrzec ostry miecz, połyskujący srebrem i... Czerwienią?
-To ją zabije? - Szepnąłem. Czarnowłosy podniósł na mnie swoje ciemne oczy.
-Musimy go jeszcze dopracować, ale tak to powinno ją zabić.
-Powinno... - Zaciskałem i rozluźniałem swoje dłonie, zdenerwowany. - Możemy porozmawiać? - Zwróciłem się do Ethana. Ojciec spojrzał na mnie z grymasem niezadowolenia.
-Jest to konieczne? - Wziąłem głęboki oddech, starając się opanować emocje. Nienawidziłem go.
-Potrzebuje wiedzieć, gdzie ją znaleźć...
-Natalie?
-Tak ma na imię moja matka? - Nie wiedziałam czym było spowodowane moje zdziwienie. Nie spodziewałem się tak prostego imienia.
- Gdy się poznaliśmy mieszkała w Dayton, ale teraz może być wszędzie.
-Nie możesz pomóc chłopakowi? - Wtrącił się Lucyfer. - Obaj wiemy, że możesz bez problemu sprawdzić gdzie jest. - Bóg wywrócił oczami, jak małe niezadowolone dziecko.
-Jak? - Spytałem nim zdążyłem się powstrzymać.
-Jestem Bogiem, mam nad ludźmi pewną kontrolę, łączy nas jakaś specyficzna więź, która pozwala mi sprawdzić gdzie jest dany człowiek na cały świecie. - Wzruszył ramionami, jakby to było na porządku dziennym.
-Nie mogłeś tak od razu? - Z każdą chwilą byłem coraz bardziej zirytowany.
-Mogłem, ale nie byłoby w tym ani grama zabawy.
-Teraz też nie ma. - Machnął ręką, jakby chciał odpędzić niewidzialną muchę i zamknął na kilka sekund oczy.
-Przedmieścia Dayton. Niebieski, wiktoriański domek...- Otworzył oczy z szyderczym uśmieszkiem. - Na pewno będzie zadowolona z twojego widoku. - Spiorunowałem go spojrzeniem i wybiegłem z piwnicy, potykając się o betonowe schody. Jak ktoś kogo ludzie uważają za nieskończone dobro może być takim niedojrzałym, rozpieszczonym gnojkiem? Śmiesznie było myśleć tak o własnym ojcu, ale taka była nieunikniona prawda. Cora stała w kuchni, zagryzając dolną wargę, pogrążona w myślach. Jej ciemne włosy opadały kaskadą na wyprostowane plecy. Miała na sobie czarną spódnice, idealnie podkreślającą jej sylwetkę i luźną białą koszulkę. Na jej widok moje serce zabiło mocniej.
-Chyba wiem już jak działa moja moc. - Wyszeptała, zerkając na mnie.

~ ~ ~

Isaac podszedł do mnie i wziął moje dłonie w swoje. Na jego twarzy igrał lekki uśmiech.
-W takim razie jak?
-Potrafię teleportować przedmiot z jednego miejsca do drugiego. Wcześniej zastanawiałam się gdzie znikają wszystkie rzeczy, które próbowała przenieść za pomocą telekinezy okazało się, że lądowały na strychu. Przed chwilą zrobiłam to samo z moich rysownikiem, tyle że pomyślałam o kuchni i patrz! - Wskazałam na zeszyt leżący na szafce. - Jest. - Zachichotałam zadowolona. 
-Brawo!  - Przyciągnął mnie do siebie, tak że dzieliło nas  tylko kilka milimetrów. Położyłam dłonie na jego unoszącej się lekko klatce piersiowej i spojrzałam w jego oczy. - A ja dowiedziałem się gdzie znajdziemy moją mamę. - Zagryzłam wargę rozmyślając nad czymś.
-Myślisz, że mogłabym także nas przenieść? - Jego oczy otworzyły się szerzej, a potem zamrugał kilkakrotnie.
-Dałabyś radę? - Jego głos był seksownie zachrypnięty. 
-Zawsze mogłabym spróbować... - Przymknęłam powieki i skupiłam się na swojej sypialni. Powtarzałam sobie w myślach, że mi się uda. Nie ma dla mnie rzeczy nie możliwych. Powietrze wokół nas zadrżało, a czas jakby na chwilę się zatrzymał Wszystko ucichło. Nawet bicie serce Isaaca stojącego obok mnie. Przeszył mnie zimny dreszcz. Wciągnęłam powietrze z sykiem i szybko otworzyłam oczy. Staliśmy w moim pokoju, a na twarzy Isaaca malowało się niedowierzanie mieszane z uwielbieniem. 
-Naprawdę to zrobiłaś...  -Wyszczerzyłam się w szerokim uśmiechu i pocałowałam go w usta, a potem zapiszczałam wesoło.
-Udało mi się! Udało! Nie jestem bezużyteczna. - Wybuchnął śmiechem, obserwując mnie z zadowoleniem.
-Nigdy nie byłaś bezużyteczna. - Zarumieniłam się, oplatając jego szyję.
-Więc gdzie mamy się teleportować mój drogi?
-Dayton nasza czarodziejko, Dayton. 


Tym razem zajęło to więcej czasu, ale w końcu stanęliśmy na końcu długiej ulicy na przedmieściach Dayton. Wszystkie domy były zadbane i prezentowały się pięknie w pastelowych kolorach z idealnymi trawnikami.  Liście spadające z drzew dodawały uroku rozciągającemu się przed naszymi oczami krajobrazowi. Z niepokojem rozejrzałam się dookoła, upewniając się, że nikt nas nie zobaczył. Trudno byłoby wytłumaczyć, jak się tu znaleźliśmy  znikąd. 
-Który to dom? - Spytałam, opatulając się ciepłym swetrem.
-Ten niebieski. - Wskazał niewielki domek w wiktoriańskim stylu. Widziałam, że jest zdenerwowany, ale nie wiedziałam w jaki sposób mogłabym go uspokoić. 
-Będzie dobrze. - Powiedziałam tylko tyle, a on złapał mnie za rękę i pociągnął  za sobą. Przed domem brązowowłosa kobieta bawiła się z małą dziewczynką, która śmiała się w głos, a kudłaty kundel biegający w kółko szczekał radośnie. Uścisk Isaaca stał się mocniejszy. Niemal bolesny, ale nie chciałam zwracać mu na to uwagi. Bał się. Czułam to. Nieznajoma na nasz widok zatrzymała się z zaciekawionym spojrzeniem, a dziewczyna przytuliła się do jej nogi. Już z tej odległości mogłam dostrzec podobieństwo Isaaca do Natalie. Te same delikatne rysy twarzy. Ten sam kolor włosów, kształt oczu i ust. Zmarszczyła czoło co pogłębiło jej delikatne zmarszczki. Na jej twarzy powoli rosło zrozumienie.
-Mamo kto to? - Głos dziewczynki przerwał niezręczną ciszę.
-Lily to... To... - Matka Isaaca nie mogła znaleźć słów by określić swojego własnego syna. Mała Lily była uroczą dziewczynką, ale mniej podobną do mamy. Jej włosy były koloru marchewki, na drobnym nosku widniały piegi, a oczy lśniły szmaragdem.
-Isaac - Przedstawił się chłopak. - Chciałem porozmawiać. Muszę z tobą porozmawiać. - Po bladych policzkach Natalie spłynęły łzy.
-Nie spodziewałam się, że kiedyś cie zobaczę. 


Eh... Nie mogłam dzisiaj zebrać myśli, a pisało mi się strasznie dziwnie. Mam nadzieje,że nie wyszedł najgorzej... Następnym razem postaram się bardziej. Pozdrawiam. ;)

3 komentarze:

  1. Cudny rozdział, nie mogę doczekać się dalszego ciągu.I dziękuję za miły kom u mnie.Czy mogłabyś polecić mi jakaś stronke gdzie można złożyć zamówienie na szblon, ja sama nie mam możliwości do zrobienia.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest naprawdę super i ciekawi mie losy tej rodzinny

    OdpowiedzUsuń