środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 18


Przecież miłość to nie kara, więc dlaczego to tak boli?
Dlaczego serce wciąż krwawi, a łzy męczą nocami?
Dlaczego wciąż krzyczę, ale nikt mnie nie słyszy? 
Wciąż pragnę, a nic nie może ukoić mojej duszy. 



Wnętrze niebieskiego domku było ciepłe i przytulne. Natalie wciąż unikała patrzenia na Isaaca, jakby to miało złamać jej serce. Zaproponowała nam herbatę i czekoladowe ciasteczka, starając się odwlec rozmowę. Wciąż krzątała się obok nas, próbując nam dogodzić, a mała Lily siedziała spokojnie na podłodze wciąż mi się przypatrując.
-Usiądź, proszę. - Powiedział Isaac niecierpliwym tonem.
-Wybaczcie. - Szepnęła i zajęła miejsce na krześle na przeciwko mnie. Na twarzy Isaaca malowało się zdenerwowanie mieszane z ciekawością. Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta za nim powiedział.
-Czemu mnie zostawiłaś? - Kobieta oblała się rumieńcem i po raz kolejny uciekła wzrokiem do swoje malej córeczki.
-Nie chciałam tego, ale nie mogłam cie zatrzymać. Byłam zupełnie sama, nie miałam stałego dachu nad głową, nie mogłam jeszcze wychowywać dziecka. Chorego dziecka.
-Chorego? - Zapytałam nim zdążyłam ugryźć się w język. Natalie posłała mi blady uśmiech.
-W szpitalu powiedzieli, że jesteś chory. Nie wiedzieli na co, ale dawali ci tylko kilka miesięcy życia. Chciałam żebyś miał dobre życie, którego ja ci nie mogłam zapewnić.
-A mój ojciec?
-Nie wiem kim jest twój ojciec. - Wydawała się zawstydzona.
-Jak to?
-Powiedzmy, że miałam wielu partnerów...
-Byłaś prostytutką... - Ach jaką ja jestem idiotką. - Przepraszam, nie chciałam.
-Nic nie szkodzi, ale tak byłam...
-I żadnego z nich chociażby nie podejrzewałaś? - Przerwał jej wyraźnie zniesmaczony Isaac.
-Nie, żadnego. Nie chciałam tego dochodzić i tak wiedziałam, że żaden z nich mnie nie przygarnie. Byłam skazana na porażkę. Wybacz Isaac. - Jej głos załamał się, a po bladych policzkach spłynęły łzy. Isaac wydawał się być zdezorientowany. Z rozpaczą przyglądał się swojej rodzicielce. Byłam pewna, że walczy ze sobą. Byłam pewna, że nie chciał bym na to patrzyła. Wstałam od stołu i podeszłam do Lily.
-Pokażesz mi swój pokój? - Spytałam z ciepłym uśmiechem. Dziewczynka poderwała się do góry i złapała mnie za rękę.
-Jest cały różowy. - Oznajmiła, uroczo przeciągając głoski i pociągnęła mnie za sobą. Jeszcze raz zerknęłam na Isaaca i Natalie. Żadne z nich się nie odzywało, tylko wpatrywali się w siebie szukając słów, które wyraziłyby to co czują. Dziewczynka pchnęła białe, drewniane drzwi i wprowadziła mnie do różowego królestwa. Na środku pokoju stało niewielkie łóżeczko z baldachimem a w koncie stał bujany fotel, na którym leżała książka i koc. Z łatwością mogłam w nim wyobrazić sobie Natalie, która czytała rudowłosej Lily bajkę na dobranoc. Mimo przeszłości byli szczęśliwą rodziną. Było to widoczne na pierwszy rzut oka i tego im zazdrościłam. Miałam obojga rodziców, ale moje dzieciństwo w ogóle nie przypominało tego Lily.
Dziewczynka stanęła naprzeciwko mnie i spojrzała na mnie wielkimi, mądrymi zielonymi oczami.
-Nie jesteś zwykłą dziewczyną, prawda? - Zerknęłam na nią nie rozumiejąc co ma na myśli. - A ni Isaac nie jest zwyczajny.
-Czemu tak uważasz?
-Oboje macie skrzydła. Nikt inny nie ma takich skrzydełek. Jak to zrobiliście, że je macie? - Spytała z szerokim uśmiechem, podskakując w okół mnie. - Też bym takie chciała.

~ ~ ~

-Nigdy nie chciałam cie skrzywdzić. - Szepnęła, ocierając łzy. - Wiele bym dała by wtedy cie nie zostawiać.
-Więc czemu mnie nie szukałaś?
-Och szukałam. Na prawdę, ale nie jest to łatwe zadanie. To jak szukanie igły w stogu siana. - Zerknęła na mnie z bladym uśmiechem. - Żałuje tego.
-Ja... Cieszę się, że cie w końcu poznałem. - Z niepewną miną sięgnęła po moją dłoń.
-Wydaje mi się, że ludzie którzy cie wychowali są dobrymi rodzicami. 
-Tak, to prawda.
-Ale nie przyjechałeś bez powodu, prawda?
-Chciałem cie zobaczyć... Niedługo wyjadę i nie wiem czy kiedyś wrócę.
-Grozi ci niebezpieczeństwo? - Zagryzłem wargę, kręcąc głową.
-Nie przejmuj się tym. Chciałem tylko wiedzieć dlaczego.
-Już wiesz i mam nadzieje, że kiedyś mi wybaczysz. Mimo wszystko jesteś nadal moim synkiem.- Coś ścisnęło mnie za gardło, ale zmusiłem się do uśmiechu. Nie wiedziałem co w tej chwili powinienem myśleć i czuć. Byłem zagubiony, jak nigdy. Odnalazłem ją i niedługo mogłem stracić na zawsze. Dobijającą myślą było, że dopiero teraz ją poznałem.
-Nie mam do ciebie urazy. Już dawno ci wybaczyłem. Miałem nadzieje tylko, że kiedyś mnie kochałaś.
-Nigdy nie zniknąłeś z mojego serca. Nigdy. - Jakby nie pewna tego co robi wstała i przytuliła mnie co zaskoczyło mnie na tyle, że znieruchomiałem, gdy szok minął odwzajemniłem uścisk.
-Chciałbym cie jeszcze kiedyś zobaczyć.
-Mój dom stoi dla ciebie otworem Isaac. Jesteś częścią mnie, tak ja Cora jest częścią ciebie.
-Skąd wiesz?
-Wildze, jak na nią patrzysz. Wiem co to miłość. 
-Uważasz, że jestem dla niej wystarczająco dobry?
-Oboje jesteście siebie warci. - Odsunęła się i zaszczyciła mnie szerokim uśmiechem. - Może zostaniecie na obiad?
-Bardzo chętnie. - Za plecami usłyszałem głos Cory. Zerknąłem na nią z zaskoczeniem. Była niepokojąco blada, ale się uśmiechała, choć ja mogłem poznać, że był to fałszywy uśmiech.
-Tak bardzo chętnie. - Zawtórowałem jej, będą ciekawy co spowodowało, że w jej oczach czaił się strach.

I tak o to jest rozdział 18, nigdy nie sądziłam, że tak daleko zajdę z tym opowiadaniem. To dzięki wam wciąż mam wenę do pisania. Dziękuję, dziękuję, dziękuję :) 

4 komentarze:

  1. Ta mała widzi ich skrzydła.. no nieźle wymyślone. :) A tak wgl. to super rozdział, czekam na następny. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. JAK MOGŁAŚ! Nie wolno wzbudzać we mnie takiej ciekawości :( To jest złe ;/ Twoje opowiadanie za szybko wciąga ja chce następny rozdział teraz!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu jak ja kocham to opowiadanie! znalazłam je dziś i przeczytałam wszystko!
    czekam na nexta <3

    OdpowiedzUsuń