czwartek, 24 października 2013

Rozdział 10

Prawda łamie serce
Kłamstwo rani głębiej
Cisza leczy rany
Krzyk wybawia opętanych



Próbowałam, ale powietrze nie dochodziło do moich płuc, hamował je ucisk w gardle. Wierciłam nogami i rękoma, jakby to miało pomóc. Czułam jak moje oczy wywracają się białkami do góry i nic nie mogłam na to poradzić. Nigdy nie czułam się tak bez silna. Chciałam krzyczeć, błagać Isaaca by przestał, ale mimo tego, że nie mogłam, wiedziałam, że on tego nie kontroluje. Jedyna nadzieja jaka mi pozostała to, to że się opanuje. Pozwoli odpłynąć złości. Byleby szybko.
-Mój boże, jak mam to zatrzymać? - Głos chłopaka był zrozpaczony, a ja nie mogłam mu nic podpowiedzieć. Teraz w jego rekach leżało moje życie, które wydawało się być tak kruche. Poczułam, jak opada obok mnie i łapie moją rękę. Wziął głęboki oddech... Jeden, drugi, a ból w klatce ustępował. Za piątym mogłam z powrotem nabrać powietrza. - Dzięki ci Chryste - Zamrugałam kilkakrotnie, aż świat wrócił do normy - Przepraszam, przepraszam - Dźwignęłam się do pozycji siedzącej z cichym jękiem - Nie chciałem tego...
-Wiem - Przerwałam mu trochę zbyt ostro. Odwrócił wzrok, zaciskając szczękę.
-Dlaczego miałbym ci wierzyć?
-Bo tak naprawdę wiesz, że nie kłamie - Westchnął i schował twarz w dłonie.
-To jest nierealne...
-Ale prawdziwe - Spojrzał na mnie po przez palce.
-Cora? - Zerknęłam na niego pytająco -Gdy mówiłaś, że myślałaś, że my też musimy się nienawidzić, czemu zmieniłaś zdanie? - Oniemiałam. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
-Emm... Bo... - Zakrztusiłam się powietrzem. Wstał i podszedł do mnie szybko.
-Wszystko w porządku? - Zapytał zaniepokojony - Kiwnęłam głową, uciekając od jego spojrzenia. - Więc?
-Okazałeś się inny niż myślałam - Uśmiechnął się łagodnie - Wierzysz mi? - Uśmiech znikł z jego twarzy.
-Chyba nie mam wyboru - Odetchnęłam z ulgą - Tylko czemu nic o tym nie wiedziałem? I... Czemu nie jesteś wcieleniem zła? - Zaśmiałam się cicho.
-Nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje.
-Co to znaczy?
-Nie zawsze ciemność oznacza zło - Opowiedziałam mu wszystko co wiedziałam, a on wsłuchiwał się w moje słowa z uwagą. Na jego twarzy malował się szok, mieszany... ze strachem? Wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami,  szukając słów, którymi mógłby wyrazić to co teraz czuje. Nie wiedziałam, jak mam go pocieszyć. Przecież ja wiedziałam to wszystko odkąd zaczęłam mówić. Musiał być to dla niego szok, ale powinien znać prawdę. Nawet taką.
-Skoro ani Bóg, ani Szatan nie są tak naprawdę źli, to skąd bierze się zło? Musi mieć gdzieś swój rdzeń- Kiwnęłam głową, wiedząc dlaczego się o to pyta.
-Tak naprawdę nie znam odpowiedzi. Nigdy nikt mi jej nie udzieli, ale wiele razy siedząc u taty w gabinecie czytałam książki spisane przez anioły i było tam wspomniane o kimś zupełnie innym niż nasi ojcowie. Kobieta, która jest ucieleśnieniem zła. Nie ma w niej ani grama dobra. Zupełnie nic. Jest tak potężna, że nikt nie ma odwagi z nią walczyć, ale nie mogę mieć pewności, że nie jest to tylko jakaś stara legenda. - Spojrzał na mnie, marszcząc czoło.
-Ostatnio ktoś mnie nawiedza. Sprawia, że czuje ogromny strach.Słyszę jakieś krzyki, odczuwam czyjeś cierpienie, ból. Myślałem, że to gorączkowe omamy, ale teraz nie mam takiej pewności.
-Ciemna postać z rubinowymi oczami? - Szepnęłam. Kiwnął powoli głową. - Mnie też odwiedziła.
-Czego może od nas chcieć? - Spytał ze zgrozą w glosie.
-Myślę, że to dlatego, że się nie nienawidzimy.

~ ~ ~  

-Tato? - Cicho weszłam do gabinetu ojca. Stał do mnie plecami, a jego czarne skrzydła były w pełni rozpostarte. Na dźwięk mojego głosu, odwrócił się w moją stronę.
-Myślałem, że już nigdy się do mnie nie odezwiesz - Powiedział łagodnie.
-Wybacz, ale po prostu nie zgadzam się z tobą - Westchnął ciężko i spojrzał na mnie z troską.
-Ja po prostu chce twojego dobra.
-Czy ona istnieje naprawdę? - Przysiadłam na oparciu fotela, stojącego przed masywnym biurkiem.
-Kto? - Spytał podejrzliwie.
-Ta kobieta z książek. Ucieleśnienie prawdziwego zła - Wydawał się być spięty.
-Fidem - Wyszeptał jej imię z dziwnym uczuciem.
-Czyli jest prawdziwa? - Jego spojrzenie było srogie.
-Czemu cie to nagle interesuje? Coro co się dzieje? 
-Czy jest możliwe, że chce mnie skrzywdzić? Mnie i Isaaca? - Jego oddech przyspieszył gwałtownie.
- Dziecko coś ty narobiła? - Zerknęłam na niego ze strachem.
-Czy możesz mi wytłumaczyć o co chodzi? Kim ona tak naprawdę jest?
-Widziałaś już ją? - Kiwnęłam głową.
-Tato! Proszę cie! - W jego oczach malowała się desperacja. Zerwałam się do góry nie wiedząc co ze sobą zrobić.
-Grozi wam ogromne niebezpieczeństwo. Ona będzie chciała was doprowadzić to czynów desperackich. Sprawi, że będziecie chcieli się nawzajem pozabijać.
-Ale czemu?! - Moje serce galopowało w piersi z taką szybkością, że ledwo stałam na nogach.
-Bo jesteście naszymi dziećmi - Jego słowa brzmiały, jak wyrok. Wyrok śmierci.

Wybaczcie, że taki krótki, ale chyba się już przyzwyczailiście, że nie piszę poematów :D Mam nadzieje, że się podobał i dziękuję wam za to, że czytacie. Dzięki wam dobiłam ponad 1000 wyświetleń. Dziękuję i Pozdrawiam! ;*

4 komentarze:

  1. Heja, tu ja Gal Anonim
    Wybaczę ci wszystko za następny rozdział. Żartowałam..... już ci wybaczyłam. A rozdział mimo iż był krótki to był wspaniały. nie mogę się doczekać następnego.

    Z poważaniem
    Gal Anonim

    OdpowiedzUsuń
  2. Cuuuudoooooo! <3 ~E

    OdpowiedzUsuń
  3. wyśmienity rozdział i taki interesujący

    OdpowiedzUsuń