''Nie kłamstwa, lecz prawda zabija nadzieję.''
Gdy przekroczyliśmy próg salonu ze zdziwienia stanęłam kompletnie wmurowana, a moja buzia rozdziawiła się szeroko. Na środku pokoju, opierając się o kominek stał blond włosy mężczyzna... Błąd jego włosy były raczej białe, ale nie siwe, jak u staruszków. Miał na sobie idealnie skrojony czarny garnitur, a na jego wąskich ustach błąkał się przebiegły uśmiech. Był młody. Nie miał więcej niż dwadzieścia pięć lat... Przynajmniej na tyle wyglądał.
-Witajcie - Przywitał nas. Jego głos był głęboki i kuszący jeżeli moge pokusić się na to określenie. Zaniepokojona spojrzałam na Isaaca. Chłopak był spięty, a zdenerwowanie mieszane ze złością malowało się na jego przystojnej twarzy. - Dostałem waszą wiadomość, więc przybyłem - Wędrował po na śliskim wzrokiem i zatrzymał się na zielonookim. Oblizał wargi, a jego uśmiech stał się szeroki, ale nie był uprzejmy. Ani odrobinę. - Jak zapewne się domyślacie jestem Bogiem, ale wolałbym żebyście zwracali się do mnie Ethan.
-Ethan? - Wypaliła Sara, która pierwsza otrząsnęła się z osłupienia.
-Nie ładnie? - Udawał urażonego.
-Nie, tylko czemu ,akurat to imię? - Bóg. Ethan wydawał się być rozbawiony. Wzruszył ramionami, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Po prostu przypadło mi do gustu. - Wypowiadając te słowa, patrzył wprost na syna. Cała gotowałam się od środka, miałam ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
-Dość pogaduszek o imionach - wtrącił tata - Przejdźmy do ważniejszych rzeczy.
-Ależ oczywiście Lucyferze - Klasnął w dłonie, rozradowany. - Więc jak mogę wam pomóc?
-Musisz pomóc nam zniszczyć Fidem. - Oznajmiłam, robiąc krok w przód. Jego spojrzenie powędrowało na moją osobę.
-Jesteś bardzo podobna do matki. - Przełknęłam głośno ślinę, próbując nie wybuchnąć.
-Zrobisz to? - Zignorowałam jego stwierdzenie.
-Dlaczego miałbym wam pomóc?
-Bo twojemu synowi grozi śmierć? - Powiedziałam jadowitym głosem. Usłyszałam, że Isaac z sykiem wciąga powietrze.
-No tak Isaac - Jego ton był wyprany z wszelkich emocji - Wybacz, że o tobie zapomniałem. - Odwróciłam głowę by spojrzeć na Isaaca, który był blady i wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. - Jeżeli chcesz wiedzieć niedawno dowiedziałem się o twoim istnieniu. Nie wiem, jak w ogóle doszło do tego, że się urodziłeś, ale to już inna sprawa. - Jego słowa były niczym ostrza wbijane w serce syna. - Jeżeli chodzi o Fidem... Jest sposób, w jaki wam moge pomóc, ale...
-To będzie gorzko kosztować? - Do salonu weszła moja mama z tacą pełną do połowy wypełnionych, wysokich szklanek.
-May moja droga nie tak drastycznie. - Zaśmiał się bez krzty humoru.
-Czego chcesz? - Wycedził przez zęby tata.
- Wy! - Wskazał palcem na mnie i Isaaca. - Gdy przeżyjecie nie odzyskacie skrzydeł. Nigdy.
~ ~ ~
-W porządku - Słowa same wypłynęły z moich ust, a zdziwione spojrzenie Cory utknęło we mnie.
-Dlaczego akurat to?! - Wrzasnęła rozdrażniona dziewczyna.
-No cóż.... Muszę coś z tego mieć, a przy okazji już nigdy więcej nie będziecie zawracać mi głowy.
-Ale w ten sposób stracimy naszą moc.
-Wiem - Spojrzenie mojego ojca było zimne, jak lód. Z ledwością mogłem uwierzyć, że jesteśmy w jakikolwiek sposób spokrewnieni. - Albo to, albo oboje zginiecie. Fidem nie odpuści.
-Cora proszę... - Wyszeptałem, łapiąc ją za rękę. W jej oczach malowała się rozpacz. - Będziemy normalni. Nie kłam, że wcale tego nie chciałaś.
-Zgoda - Powiedziała cicho i z rezygnacją.
-Nie musisz się zgadzać. - Wtrącił się Lucyfer.
-Muszę tato. Muszę.
-Cudownie! - Zacisnąłem zęby, powstrzymując się od przywalenia w tą bez emocjonalną twarz.
-Jak nam pomożesz? - Spytałem.
-Jak zwykle konkrety - Wywrócił takimi samymi zielonymi oczami, jak u mnie i dodał - Wpuszczę was do jej świata, a za pomocą Lucyfera stworze dla was broń, którą ją unicestwicie. Nie będzie to proste, ale chyba zależy wam na życiu, co?
-Jak każdemu. - Skwitowała Cora.
-Ile będziemy musieli czekać? - Zamyślił się na chwilę, a potem rozpromienił w fałszywym uśmiechu.
-Dwa dni.
-Gdzie będziemy pracować? - Ojciec Cory wydawał się być zdenerwowany.
-Tu na ziemi Lucyferze. - Ciemnowłosy nic nie mówiąc, tylko przytaknął.
-Mógłbym zadać ci pytanie? - Starałem się brzmieć obojętnie, ale wiedziałem, że mi to nie wyszło.
-Każdy ma prawo pytać, ale czy dostaniesz odpowiedź to już inna kwestia. - Uścisnąłem dłoń Cory mocniej.
-Kim jest moja matka?
~ ~ ~
-Wydaje się to być nie możliwe, że to twój ojciec. - Stwierdziłam, ciężko opadając na kanapę. Wszyscy się rozeszli i zostałam sama z Isaakiem. Mama poszła do sypialni, Sara wróciła z niechęcią do domu, a tata z Bogiem zamknęli się w gabinecie, znajdującym się w piwnicy naszego domu.
-Czemu? - Spytał, przyciągając mnie do siebie. Z cichym westchnieniem wtuliłam się w jego ciepłe ciało, podciągając nogi do góry.
-On jest taki zimny, kpiący... A ty jesteś zupełnie inny. - Zaśmiał się cicho.
-Tak, w sumie sam w to nie mogę uwierzyć.
-Nie miałeś do niego więcej pytań? - Spojrzałam na jego twarz. Oczy miał przymknięte, a usta rozciągały się w leniwym uśmiechu.
-Sprawił, że tylko to chciałem wiedzieć.
-Chcesz ją odnaleźć? - Kiwnął głową. - Po co?
-Wiesz, gdybyśmy nie wyszli cało z tego wszystkiego... Chce wiedzieć kto dał mi życie i dowiedzieć się dlaczego mnie nie chciała.
-Może nie mogła cie zatrzymać.
-Może. - Westchnął ciężko.
-Pomogę ci.
-W czym? - Otworzył oczy i spojrzał na mnie pytająco.
-W szukaniu jej. Mamy dwa dni, ale jestem pewna, że nam się uda. - Uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie w czubek nosa.
-Gdy ty będziesz przy mnie na pewno się uda. - Nie potrzebowałam więcej słów. Przylgnęłam do niego całym swoim ciałem, wpijając się w jego miękkie usta, zapominając na kilka chwil o całym świecie.
Wybaczcie, że tyle musieliście czekać, ale wena mnie opuściła :( Naszczęście dziś powróciła... Mam nadzieje, że się podoba. W zakładce bohaterowie pojawiła się postać Baga. :) Jakby ktoś chciał wiedzieć, jak ja go widzę to zapraszam. :)
Podoba mi się. ;*
OdpowiedzUsuńOch cudowny :* ym mnie też właśnie opuściła nie wiem co się dzieje, a i warto było czekać na ten rozdział:)
OdpowiedzUsuńcud, malina, kokaina czekam na nexta
OdpowiedzUsuń