sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 16


''Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.''



Patrząc na jej spokojną, pogrążoną we śnie twarz czułem się, jak w raju. Uśmiech sam pojawiał się na moich ustach. Chciałem by tak chwila trwała wiecznie, ale to było złudne marzenie. Wraz ze wschodem słońca wszystko rozpadnie się w drobny pył. Znów powróci groźba śmierci i strach przed nią. Miałem nadzieje, że broń, którą stworzą, pomoże nam, ale liczyłem się także z tym, że to mogą być moje ostatnie dni na tym świecie. Odgarnąłem z twarzy Cory zagubiony kosmyk ciemnych włosów do tyłu. Wyglądała teraz tak beztrosko, tak pięknie...
-Zastanawiam się co mogłabym zrobić, by ją przed tym wszystkim uchronić...- Poderwałem do góry głowę, wbijając zdziwiony wzrok w May.
-Myślę, że nie może pani nic zrobić. - Zasiadła w fotelu, wpatrując się w córkę z miłością.
-Myśl, że mogę ją stracić jest...
-Nie do zniesienia. - Dokończyłem za nią. Kiwnęła głową, zgadzając się ze mną.
-Czuje, że zawiniłam.
-Przecież to nie pani wina.
-Mimo wszystko to ja jestem za nią odpowiedzialna.
-Proszę się nie zamartwiać. Wszystko będzie dobrze.
-Sam w to nie wierzysz. - Zaśmiała się bez krzty humoru.
-Ale staram się.
-Dobre z ciebie dziecko - Uśmiechnęła się delikatnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Wiem, że będziesz dbał o jej bezpieczeństwo.
-Boje się, że może mi się nie udać. - Przymknęła powieki, jakby zmęczona.
-Strach jest zawsze, ale to co czujesz do Cory sprawi, że dasz sobie radę. - Westchnąłem, uśmiechając się.
-Nie przerażam pani fakt, że jest pani żoną Lucyfera?
-Mów mi po imieniu - Poczuła mnie delikatnym głosem. - Nie jesteśmy małżeństwem. Jesteśmy połączeni duszami w zupełnie inny sposób. Lucyfer jest nieśmiertelny, a ja jestem zwykłym człowiekiem. Dzięki rytuałowi połączenia mogę żyć z nim całą wieczność. Oddał mi kawałek swojej duszy...Dosłownie. Dzięki temu mogę pozostać z nim na wieki. - W jej oczach zalśniły łzy. Z początku nie rozumiałem czemu, przecież to było... No cóż pięknie, ale po chwili pojąłem o co chodzi.
-Gdy Cora straci skrzydła nie będzie już nieśmiertelna. - Mój głos był dziwny. Jakby dochodził z daleka.
-Po prostu umrze, a my zostaniemy. - Jej rozpacz była niemal namacalna.
-Nic nie da się z tym zrobić? - Pokręciła przecząco głową, ocierając ciepłe krople wierzchem dłoni.
-Będzie zwykłym człowiekiem. Dorośnie, zestarzeje się i opuści mnie...
-Ale po śmierci...
-Może wybrać gdzie chce trafić. Niebo albo piekło, ale będzie tylko duszą. Nie będę mogła jej dotknąć, będzie niemal, jak wiatr. - Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się żałośnie. - I mam do ciebie wielką prośbę Isaac. Gdy to wszystko się stanie, zabierz ją ze sobą, odejdźcie. I zaopiekuj się nią.

~ ~ ~

- To będzie dziewczynka. - Spojrzałam w ciemne oczy Lucyfera z zaskoczeniem.
-Skąd wiesz? - Uśmiechnął się szeroko, przytulając mnie do siebie.
-Jestem aniołem. Po prostu to czuje. - Cała promieniowałam. Nie mogłam doczekać się dnia, w którym wezmę ją w ramiona.
-Jak ją nazwiemy? - Spytałam z nadzieją, zerkając na jego przystojną twarz. Owinął mnie skrzydłami, zamykając w kokonie miłości.
-Cora? - Musnął delikatnie mój policzek.
-Cora... - Imię wydostało się z moich ust niczym puch unoszący się na wietrze. - Idealnie.
-Ona będzie idealna. 
-Będzie miała skrzydła? - Pytałam dociekliwie.
-Tak, ale...
-Ale co? - Spytałam zaniepokojona, ale jego wyraz oczu mnie uspokoił.
-Na początku będziemy musieli je jej odebrać. To skrzydła dają nieśmiertelność, by mogła dorosnąć i rozwijać się, należy je usunąć.
-Potem odrosną?
-Po dwudziestu latach. Będzie zdrowa, silna i będzie miała przepiękne szare skrzydła.
-Czemu szare?
-Bo w połowie będzie człowiekiem. - Pokiwałam głową z uśmiechem, wzdychając ciężko.
-Czyli tylko ja umrę? - Nie byłam smutna z tego powodu, tylko odrobinę przygnębiona. W jego czarnych oczach zabłyszczał cień bólu.
-Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
-O cym? - Uniósł nas  w górę, tak że wznosiliśmy się nad dachem naszego domu, bliżej słońca i nieba.
-Możemy sprawić, że będziesz żyć wieczność. - Nie potrafiłam ukryć szoku, który go rozbawił.
-Jak?
-Jest pewien rytuał, który może ci to zapewnić, tylko pytanie brzmi czy tego chcesz?
-Wieczność z tobą i Corą? - Te słowa brzmiały niczym obietnica życia w raju. - Nie pragnę niczego więcej.

~ ~ ~

Uchyliłam ciężkie powieki, rozciągając się rozkosznie. Leżałam w swoim, ciepłym łóżku, a obok mnie Isaac. Jego oczy były otwarte i wpatrywały się we mnie niemal natarczywie.
-Hej. - Wymruczał mi do ucha, olśniewając mnie niezwykle szczerym uśmiechem.
-Witaj - Zaśmiałam się, podpierając się na łokciach. - Która godzina?
-Dochodzi ósma. - Musnął kciukiem mój policzek. - Jesteś taka piękna. - Wyszeptał, mrużąc zielone oczy.
-Gdybym powiedziała ''ty też'', zabrzmiałoby to kiczowato? - Spytałam, marszcząc czoło. Isaac wybuchnął śmiechem i zerwał się z łóżka.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Przetarłam twarz rękoma i z powrotem odpalam na poduszki.
-No to nie usłyszysz z moich ust nic miłego. - Odparłam. Znalazł się przy mnie w sekundę i skradł mi jeden krótki pocałunek.
-Wystarczy, że twoje usta miło smakują. - Skwitował.
-Nie podlizuj się tak. - Powiedziałam ze śmiechem.
-Nawet nie próbuję.
-Od czego zaczynamy? - Spytałam, zerkając na niego. Promienie słoneczne wkradające się prze okno, delikatnie oświetlały jego sylwetkę co sprawiało, że wyglądał na tajemniczego i niedostępnego, choć wiedziałam, że to drugie nie jest prawdą.
-Co masz na myśli?
-Znalezienie twojej mamy?
-Ach... No tak - Uśmiechnął się szeroko. - Myślę, że najpierw powinnaś się ubrać. - Spojrzałam pod kołdrę, unosząc brwi do góry. Miałam na sobie tylko wczorajszą koszulkę, która ledwie sięgała bioder.
-Chwila... Kto się pozbył moich spodni? - Zapytałam podejrzliwie. Zielonooki uśmiechnął się niewinnie, wzruszając ramionami.
-Jak powiem, że twoja mama to mi uwierzysz?
-Nie! - Rzuciłam w niego poduszką, którą niestety zdążył złapać. - Nie sądziłam, że jesteśmy na etapie, na którym możesz mnie rozbierać.
-A jesteśmy? - Oblałam się gorącym rumieńcem.
-Myślę, że jesteśmy na etapie ''idź zrób śniadanie!'' - Zbliżył się do mnie i ujął moją twarz w dłonie.
-Jak sobie życzysz. - Wypowiedział te słowa i pocałował mnie zostawiając za sobą smak czystej rozkoszy.

Hej! Pewnie nie spodziewaliście się tak szybko nowego rozdziału, ale to rekompensata, ze ostatnio musieliście tyle czekać.:)  Mam nadzieje, że się podoba, bo ja osobiście jestem chyba zadowolona. Pozdrawiam! ;*


3 komentarze:

  1. Szkoda że ci dwoje będą śmiertelni, no ale cóż liczy się że będą przynajmniej razem. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zawsze świetne :* Życze weny xd

    OdpowiedzUsuń
  3. szkoda że będą śmiertelni ale fajny rozdział

    OdpowiedzUsuń