czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 24



Po jego rękach spływa krew
po policzkach strumień rozpaczy łez.
Jej dusza odeszła, martwe ciało pozostało
jego serce krwawą szramą zapieczętowało.





Fidem wybuchnęła śmiechem, a ja tylko zazgrzytałam zębami. Miałam jej dość, a to, że sprowadziła tu Lily było ponad wszystko. Co ona sobie myślała? Nie jest królową całego świata i nie ma takiej władzy. Sparzy się na tym, że tak myśli.
-Uważasz skarbie, że będę z tobą walczyć? - Zapytała chichocząc. Jakbym mogła to bym zmiażdżyła ją wzrokiem.
-Tak. - Wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
-Nie rozśmieszaj mnie dziecinko - Posłała mi wyzywające spojrzenie. - Nie po to, to wszystko bym zabiła cie jednym ruchem ręki. - Spojrzałam z niepokojem na Isaaca, ale w jego oczach dostrzegłam to samo co czułam.
-Co masz na myśli? - Spytałam, wciąż mierząc do niej mieczem.
-Będziecie walczyć między sobą. Jeżeli nie, to możecie pożegnać się ze słodką Lily. - Moje serce wykonało bolesne salto. Od razu przeniosłam wzrok na rudowłosą dziewczynkę, beztrosko się huśtającą. Nie chciałam uwierzyć w to, że śmiała wykorzystać ją po to żeby zmusić nas do walki między sobą. Ta kobieta nie miała serca. Wyglądała niczym anioł, a tak naprawdę była demonem.
-Nie możesz... - Szepnął Isaac i ruszył w stronę siostry, ale Fidem szybko go powstrzymała i po raz kolejny rzuciła nim o ścianę.
-Przestań! - Wrzasnęłam i podbiegłam do chłopaka. Z kącika jego ust spływała strużka krwi. Szybko ją otarłam, a potem musnęłam palcami jego policzek.
-Nie zrobi jej krzywdy - Szepnęłam mu do ucha, tak by tylko on mnie słyszał.  - Nie pozwolimy na to, dobrze? - Pokiwał lekko głową.
-Nie chce z tobą walczyć. - W jego głosie brzmiała desperacja.
-Ani ja z tobą. Kocham cie - Nim zdążył odpowiedzieć, pocałowałam go szybko, ale przelewając w ten pocałunek wszystkie swoje uczucia. - A teraz wstawaj. - Dodałam, uśmiechając się. Dźwignął się na nogi i wbił w Fidem śmiercionośne spojrzenie.
-To było wzruszające. - Zakpiła złotowłosa.
-Chciałabyś żeby ktoś powiedział ci, że cie kocha, co? - Włożyłam w te słowa tyle jadu, ile tylko zdołałam. - Ale żaden z nich nawet nie pomyślał o tobie w ten sposób. - Ciągnęłam bezlitośnie.
-Zamilcz!
-To twoja zemsta prawda? Zemsta za to, że nigdy cie nie kochali, że moja mama jest lepsza od ciebie. Nigdy nie byłaś wystarczająca i to cie boli. - Na jej twarzy malowała się wściekłość. Dłonie zaciskała w pięści z taką siłą, że kłykcie jej zbielały.
-Pożałujesz tych słów. - Mimo woli zadrżałam.
-Nie mogę się doczekać. - Isaac złapała mnie za ramię i przyciągnął bliżej siebie.
-Nie możesz nas zmusić do tego byśmy walczyli przeciwko sobie. - Oznajmił chłodnym, ale pewnym głosem.
-Jesteś głupcem jeżeli w to wierzysz - Warknęła i uniosła jedną rękę do góry. - Wystarczy, że kiwnę jednym palcem, a skręcę tej małej istotce kark. Tego chcecie?! - Poczułam, że Isaac się spina. Z ledwością mogłam przełknąć ślinę.
-Nie zrobisz tego. - Szepnęłam.
-Zrobię, a potem pozabijam was. - Obiecała. Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki wdech. Co robić? Co robić? 
-Dobrze - Wykrztusiłam. - Będziemy walczyć. - Klasnęła w dłonie i zaśmiała się.
-Tak właśnie myślałam!

~ ~ ~
-Co? - Pogłębiłem uścisk na ramieniu Cory. Nie mogła tego powiedzieć. Nie mogła. Nie stanę przeciwko niej. Nigdy.
-Nie martw się. - Szepnęła, odwracając się w moją stronę. - Damy radę. - Dodała poruszając tylko ustami. - Chciałem nią potrząsać i zapytać się, jak, ale powstrzymałem się, gdy zobaczyłem w jej oczach błysk. Musiała mieć jakiś plan.
-Jak mamy walczyć skoro mamy tylko jeden miecz? - Spytała unosząc broń do góry. 
-Nie martw się o to. - Zapewniła Fidem ze słodkim uśmiechem. Pstryknęła palcami uniesionej dłoni i w jednej chwili nie staliśmy już na rynku tylko na placu wyłożonym czarnym kamienie. Plac otoczony był niskim murkiem a na przeciw stało ogromne zamczysko. U szczytu schodów, które prowadziły do mosiężnych ciemnych drzwi, stał wielki tron połyskujący złotem. Siedziała w nim Fidem, a na schodku niżej klęczała Lily przyglądając się nam z uśmiechem. W moim reku pojawił się miecz, dokładnie taki sam, jaki trzymała Cora, która stała kilka metrów ode mnie. Wokół placu zaczęła zbierać się widmowa widownia. Cora z przerażeniem zaczęła obserwować dusze, które wykrzywiały się w ciekawskich uśmiechach. 
-Co to? - Szepnęła dziewczyna.
-Dusze zmarłych, które popełniły  zbrodnie. - Wyjaśniłem.
-Koniec tego gadania! -Wrzasnęła zniecierpliwiona Fidem. - Zaczynajcie. - Z daleka zabrzmiał dzwon.Ten dźwięk przeszył mnie na wskroś. Brzmiał, jak wyrok śmierci. 
-Tez cie kocham. - Wyszeptałem w stronę Cory. Brązowowłosa uśmiechnęła się pokrzepiająco i zaczęła krążyć, mocniej ściskając rękojeść miecza. Dołączyłem do niej i po chwili tańczyliśmy taniec śmierci. Z uwagą obserwowałem każdy jej ruch, nie chciałem zacząć pierwszy. Cora obróciła miecz w ręku i cięła ostrzem powietrze. Potem jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu zaatakowała. Z łatwością odskoczyłem w bok a nasze miecze zderzyły się z głośnym hukiem. Na twarzy dziewczyny pojawił się łobuzerski uśmiech. 
-Nie bądź mięczakiem. - Zażartowała. Nawet w takiej chwili potrafiła mnie rozbawić. Pchnąłem ostrze w jej stronę, a ona odpowiedziała tym samym. Ciągle wykonywaliśmy te same ruchy, byleby się nie skrzywdzić, ale Fidem chyba to się nie spodobało.
-Przestańcie się bawić! - Wrzasnęła. Wziąłem głęboki wdech, by się uspokoić, a w tedy ostrze Cory trafiło w moje ramie. Głośno wciągnąłem powietrze i upuściłem miecz. Dziewczyna patrzyła na mnie z przerażeniem.
-Przepraszam. - Wyszeptała. Na pocieszenie uśmiechnąłem się do niej blado i podniosłem miecz, krwawiącą ręką. Wydawał się być cięższy. Dzielił nas teraz może metr, jak nie mniej. Widziałem w jej oczach ból. Nie chciała mnie zranić. Stanąłem pewniej na nogach  i zamachnąłem się lekko. Myślałem, że Cora odskoczy, ale ona niemal wkradła się pod ostrze, które drasnęło jej policzek.
-Co ty robisz? - Syknąłem ze złością. Przytknęła dłoń do rany.
-To musi wyglądać prawdziwie. - Odpowiedziała zachrypniętym głosem. 
-Nie zabije cie. - Powiedziałem ostrzej niż zamierzałem.
-Chyba nie będziesz miał wyboru. - Zbiła mnie z tropu tymi słowami. Stałem nieruchomo, wpatrując się w nią z przerażeniem. Co było jej planem? Przestąpiła z nogi na nogę, rękojeść złapała obiema dłońmi i ruszyła ku mnie ze zbolałą miną. Chciała trafić w moje drugie ramie. Nie trafiła. Odparłem jej atak wytracając miecz z jej rąk.
-Przestań!
-Isaac bądź mężczyzną. - Powiedziała cicho i podeszła do mnie. Czubek miecza wbijał się lekko w jej brzuch. 
-Cora nie bądź śmieszna. - Skarciłem ją z niepokojem.
-Gdy tu podejdzie, zabij ją moim mieczem. - Oznajmiła i nadziała się sztych, który przeszedł przez jej ciało, ocierając się o kości. Z moich ust wydobył się krzyk. Puściłem rękojeść, ale ostrze tkwiło w Corze po płaz i nie upadło. Dziewczyna opadła na kolana. A wokół rozbrzmiał dziecięcy krzyk. Krzyk Lily. Po  brodzie Cory spływała krew. Opadłem obok niej, chwytając ją w ramiona.
-Coś ty narobiła? - Spytałem, czując, jak do moich oczu napływają łzy.
-Proszę, zabij ją.


Proszę nie krzyczcie na mnie. :) To jeszcze nie koniec, następny rozdział powinien pojawić się za tydzień. 

2 komentarze: