sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 23

I choć śmierć czai się w mroku, dumnie unoszę głowię i stawiam jej czoła.
Już się nie boje i już nie szlocham.
Jestem twarda jak skała, a delikatna jak rosa.
I krocze naprzód mając cie u boku.
I nad przepaścią łączymy swe dłonie, czekając na wieczność światła i mroku.




Uderzyła we mnie fala gorąca, prawie zwalając z nóg, jakby ktoś rzucił we mnie kulą ognia. Powietrze było tak ciężkie, że ledwo mogłem oddychać. Ściskając mocniej rękojeść miecza rozejrzałem się w okół, otwierając usta z przerażenia. Tak powinno wyglądać piekło. Stałem na ruinach zamku z czarnego kamienia. Na przeciw mnie rozciągał się nieskończony krajobraz bólu, cierpienia, rozpaczy. W moich uszach rozbrzmiewał przeraźliwy krzyk i szloch. Chciałem stąd uciec. Zrobiłem krok do przodu wdychając opary siarki. Przede mną znajdowały się kamienne schody prowadzące w dół. Ziemia u moich stóp była popękana i jarzyło się z jej dna złoto-pomarańczowe światło przesycone czarnym dymem. Ten cały świat płonął, płonął w głębi. Mimo butów czułem żar, jakbym stąpał po rozżarzonych kamieniach. Każdy następny krok wymagał ode mnie dużo wysiłku. Z każdą chwilą traciłem nadzieje. W oddali rysowało się miasto, także skąpane w ogniu i dymie. Czułem się, jakbym szedł przez pustynie. Z płonącej, popękanej ziemi nie wyrastała żadna roślina. Co nie gdzie leżały uschnięte zwęglone drzewa, wołające o pomoc, na którą dawno było za późno. Mimo krzyków i płaczu nie dostrzegłem ani jednej żywej duszy. Może to tylko moja wyobraźnia? Po czole i szyi spływały mi krople potu, ale dzielnie szedłem przed siebie. Wiedziałem co mam zrobić. Fidem gdzie się ukrywasz? Pokaż się. Powtarzałem te słowa jak mantrę w głowie. Byłem niemal pewny, że ona to słyszy, w końcu jest królową tej otchłani. Nie wiem ile minęło czasu, aż doszedłem do płonącego miasta minuty, godziny? Czułem, że niemal cała wieczność. Miasto otaczał gruby mur z ciemnego kamienia, a za wejście służyła żelazna brama, która była otwarta. Nie zastanawiałem się dwa razy czy przez nią przejść. Mógłbym się jeszcze rozmyślić. Pewnym krokiem wkroczyłem na rynek, otoczony wieloma budynkami. Na środku placu stały dyby, a w nie zakuta młoda kobieta. Jej srebrne włosy spływały kaskadą na ziemie, a po bladych policzkach ciekły krwawe łzy. Nad kobietą stał kat ubrany w czarna szatę z ogromną kosą w ręku. Wokół tej scenerii tłoczyło się mnóstwo ludzi... Nie wyglądali oni raczej jak duchy. Prawie przezroczyści , z lekkością unoszący się nad ziemią. Ich twarze wykrzywiały szaleńcze uśmiechy lub nieme krzyki. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, każdy wpatrzony był w srebrnowłosą.
-Za popełnioną zbrodnie skazuje cie na śmierć i wieczne życie w tułaczce po Abysso - Nagle rozbrzmiał silny kobiecy głos, przesycony odrazą. Z niepokojem rozejrzałem wokół i w końcu ją dostrzegłem. Fidem stała majestatycznie na kamiennej scenie po drugiej stronie rynku. Wyglądała zupełnie inaczej. Była piękna. Zdjęła swoją maskę bestii, ale wiedziałem, że to ona. Tych oczu nie da się pomylić i zapomnieć. Złote włosy falami spływały po jej wyprostowanych plecach i ramionach, sięgając niemal pasa. Ubrana była w czerwoną długą suknie idealnie opinającą jej smukłe ciało. Na wydatnych ustach błądził złowieszczy uśmiech. Wpatrywałem się w nią, jak zaczarowany póki nie rzekła. - Wykonać. - Wtedy kat uniósł kose, a z ust srebrnowłosej wydobył się okrutny krzyk, który za chwile umilkł, gdy ostrze odcięło jej głowę. Z drżącym oddechem zamknąłem oczy, nie chcąc patrzeć na bezwładne ciało. Nie uniosłem powiek, póki na policzku nie poczułem chłodnego dotyku. Natychmiast cofnąłem się o krok. Chciałem być, jak najdalej od Fidem.
-Gdzie twoja ukochana? - Spytała słodko, ale jej oczy wciąż były zimne.
-Jaką popełniła zbrodnie? - Postanowiłem uciec od tematu Cory.
-Zamordowała swojego męża, mój drogi - Odpowiedziała ze śmiechem. - Ale to nie nią powinieneś się martwić, wiesz?
-Nie możesz puścić nas wolno? - Spytałem szeptem z nikłą nadzieją?
-A gdzie byłaby wtedy zabawa? - Uśmiechnęła się szeroko.
-W takim razie zbij mnie, ale zostaw Core w spokoju. - Ton mojego głosu był pewny i silny.
-Miłość jest dla głupców. Nie masz mi nic do zaoferowania. Chce popatrzeć, jak zabijacie się na wzajem.
-Nie masz serca, co? - Wybuchnęła gromkim śmiechem.
-A po co mi ono, gdy mam to?  -Rozłożyła ręce i zrobiła obrót wokół własnej osi. - Mam swój świat, potrzebna mi jest tylko mała rozrywka. Tym razem to będziecie wy. - Pstryknęła palcami i na scenie gdzie wcześniej stała, pojawiła się mała huśtawka, a na niej Lily.

~ ~ ~

-Jak mogłeś?!  -Wrzasnęłam. - Jak mogłeś puścić go samego? - Po policzkach spłynęły mi łzy. Czułam się taka oszukana i wściekła.
-Cora on chciał cie tylko uratować. - Szepnął tata.
-I sam zginie! Nie chce by ocalił mnie kosztem własnego życia! - Nie mogłam powstrzymać swojego krzyku. Co on sobie myślał? Isaac ty idioto!
-Nie możesz go winić.
-Nie winię go - Prychnęłam. - Tylko ciebie. - Jego oczy otworzyły się szerzej. - Mogłeś go zatrzymać. Mogłeś! Czemu tego do jasnej cholery nie zrobiłeś?
-Bo mi także zależy na twoim życiu.
-Nie chrzań! - Chyba zaskoczyły go moje słowa, bo cofnął się o krok. - A teraz czy ci się to podoba,czy nie pójdę za nim, bo go kocham i nie pozwolę mu zginąć.
-Czemu nie chcesz docenić tego co dla ciebie zrobił? - Spytał ostro.
-Bo nie jestem samolubna, ojcze. - Minęłam go bez słowa. W korytarzu wpadłam na mamę.
-Chciałam go powstrzymać córeczko. - Oznajmiła zapłakanym głosem. Westchnęłam cicho i otarłam łzy.
-Dziękuje mamo. - Ucałowałam ją w policzek i zbiegłam do piwnicy. Po Bogu nie było ani śladu. Swój wzrok utkwiłam w połyskującym lustrze. Czemu musiało to spotkać akurat nas? Czemu to my musimy być wyjątkowi? Zadawałam sobie te pytania, ale tak naprawdę wiedziałam, że nigdy nie chciałam być normalna. Nawet za cenę życia. Mocno zaciskając dłonie w pięści, przeszłam przez portal. Nawet jeżeli zginę to niczego nie będę żałować. Widocznie tak miało być.

~ ~ ~

Stałem, jak zahipnotyzowany, wpatrując się w siostrę. Serce niemal mi pękło, gdy na jej usteczkach pojawił się łobuzerski uśmieszek.
-Cześć Isaac. - Przywitała się beztrosko.
-Hej Lil. - Mój głos był ledwo słyszalny. Nie mogłem uwierzyć w to, że ona naprawdę tu jest.
-Pomyślałam sobie... - Zaczęła Fidem, ale zamknęła usta, gdy szybkim ruchem ją spoliczkowałem.
-Dlaczego ona?! - Wrzasnąłem, wytrzymując jej ostre spojrzenie. - Ona nie ma nic z tym wspólnego.
-I tu się mylisz. Jest twoją siostrą. Może być kolejnym pionkiem w grze. - Powiedziała bezczelnie. W tej chwili miałem ochotę wbić jej ten miecz w serce, ale wiedziałem, że to jeszcze nie ta chwila.
-Nie możesz traktować nas, jak zabawek!
-Nie? Jak widać mogę. Tańczycie dokładnie tak jak wam zagram - Pokręciłem głową z niedowierzaniem.  - Odkąd się urodziliście układałam plan.  Wasz los był przesądzony od samego początku.
-Skąd mogłaś wiedzieć, że się spotkamy? - Spytałem szyderczo.
-Mogę wpływać na zachowanie ludzi. - Oznajmiła dumnie.
-Uważasz, że możesz wszystko? Że wszystko ci się uda? Pomyślałaś chociaż raz, że przegrasz tą grę?
-Nie.  Jestem pewna swej wygranej, kochaniutki. - Splunąłem jej pod nogi. W jej oczach zajarzyła się złość. Uniosła rękę tym samym unosząc moje ciało do góry i cisnęła mną o ścianę jednego z budynków. Z sykiem osunąłem się na ziemie, wypuszczając miecz z dłoni. - Nie lekceważ mnie. - Wysyczała. Z odrazą przełknąłem krew, która pojawiła się w moich ustach.
-A ty nie lekceważ nas. - Głos Cory sprawił, że poderwałem się do góry. Za pomocą swojej mocy uniosła miecz, który w mgnieniu oka znalazł się w jej wyciągniętej ręce. Wyglądała, jak wojowniczka. Pierwsza myśl, która zaświtała mi w głowie to kiedy zdążyła się przebrać? Uśmiechnąłem się do siebie, jak głupi. Stoimy w obliczu śmierci, a ja moge tylko wpatrywać się w nią, jak w boginię. Wyglądała seksownie i mrocznie.
-Czekaliśmy na ciebie ślicznotko. - Zaświergotała Fidem.
-Nie mogłaś odpuścić co? - Szepnąłem. Spojrzała na mnie wzruszając ramionami.
-Nie może przecież ominąć mnie takie widowisko - Powiedziała z szerokim uśmiechem, który pobladł, gdy dostrzegła Lily. - Masz racje Fid. Ta mała wygląda groźniej z biczem niż ty w tej swojej czerwonej kiecce. - Mimo powagi sytuacji zachichotałem. Cora zamachnęła się mieczem i wycelowała w Fidem. - Staniesz do walki suko?

I jak? :) Pozdrawiam. :)

1 komentarz:

  1. Nominowałam Cię do Liebster Award. Szczegóły tu: http://piesni-wiatru.blogspot.com/p/nominacje.html

    OdpowiedzUsuń