środa, 5 lutego 2014

Rozdział 25



''Tak trudno się podnieść, tak ciężko wstać
Gdy tyle wspomnień nie daje spać
I nie ma dnia, nie ma nocy,
Jest ten dziwny strach''




Czułem, jak rósł we mnie rozdzierający ból. To wszystko była moja wina. Miałem ochotę krzyczeć. Nie mogłem skupić się na niczym innym niż Cora. Leżała w moich ramionach z zamkniętymi oczami, ale jej serce wciąż biło, świadczył o tym słaby, urywany oddech, który czułem na szyi. Na jej koszulce powiększała się czerwona plama krwi. Chciałem nią potrząsać i na wrzeszczeć na nią. To była najgłupsza rzecz, jaką zrobiła. Nie mogła umrzeć.
-Cora, skarbie otwórz oczy. - Prosiłem, ale ona nie reagowała. Czułem się okropnie bezsilny. Uniosłem głowę, mrugając by pozbyć się łez. Lily stała z otwartą buzią i przerażeniem malującym się na twarzy. Fidem z wdziękiem schodziła po schodach, uśmiechając się z zadowoleniem. Ona jeszcze nie skończyła. Teraz miała zamiar wykończyć mnie. Zerknąłem na Core i z ciężkim sercem ułożyłem ją na ziemi. Poderwałem się do góry i podniosłem miecz należący do brązowowłosej.
-Szczerze nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.  - Oznajmiła Fidem, zbliżając się do mnie.
-W takim razie czego oczekiwałaś? - Spytałem wlewając w te słowa tyle jadu ile potrafiłem. Mocno chwyciłem rękojeść miecza, jakby tylko on mógł pomóc stać mi na nogach.
-Byłam pewna, że ty tu będziesz leżeć - Podeszła do Cory i szturchnęła ją czubkiem buta. Z ledwością powstrzymałem się przed rzuceniem się na nią. - A teraz to ona umiera. - Mówiła to nie ukrywając satysfakcji. - Ale nie martw się. Zaraz do niej dołączysz.
-Nie byłbym tego taki pewien. - Stanąłem w niewielkim rozkroku, zataczając mieczem koło.
-Nie uda ci się ze mną wygrać. - Oblizała czerwone wargi, uśmiechając się przy tym złowrogo. - Miłość do niej uczyniła cie słabym.
-Mylisz się. Jest wręcz przeciwnie. - Przymknąłem powieki i myślami skupiłem się na Fidem. Nie jest tak potężna, jak się jej wydaje. Wziąłem głęboki oddech i zacisnąłem niewidzialne dłonie na jej długiej szyi. Do moich uszu dotarł zdławiony krzyk. Otworzyłem oczy i z ledwością powstrzymałem uśmiech. Złotowłosa stała ze zdziwienie wymalowanym w oczach, zaciskając wypielęgnowane dłonie na szyi.
-Co ty mi robisz? - Wykrztusiła.
-Nie wiedziałaś co potrafię? Słabo się przygotowałaś. A może w ogóle nie myślałaś, że to na tobie zadziała, co? - Zacieśniłem niewidomy uścisk. - Jak widzisz nie jesteś niepokonana. Sparzyłaś się na własnej pewności siebie. - Zacisnąłem zęby i zrobiłem krok w jej stronę. - Zapłacisz za wszystko co nam zrobiłaś.
-Nie odważysz się mnie zabić. - Z niedowierzaniem pokręciłem głową.
-Niby dlaczego? Zmusiłaś dziewczynę, którą kocham by przebiła się mieczem. Nie zasługujesz na nic więcej niż śmierć. - Uśmiechnęła się okrutnie.
-Już nigdy się nie zakochasz. Nigdy więcej tego nie poczujesz. - Kolejny krok i już dzieliło nas tylko kilka centymetrów.
-Nie, nie poczuje, ale pocieszający jest fakt, że ty nigdy tego nie czułaś - Wycedziłem te słowa przez zaciśnięte zęby. - Mam nadzieje, że po śmierci spotka cie okrutnego. Żegnaj Fid. - Nie dodając nic więcej, przebiłem jej zimne serce mieczem. Z jej ust wydobył się okropny krzyk, rozdzierający bębenki. Poczułem niewyjaśnioną furię. Puszczając rękojeść, sprawiłem, że zaczęła płonąć.  Z nienawiścią patrzyłem, jak płonie i znika. To był już koniec. Byliśmy wolni. Ziemia pod moimi stopami zaczęła się trząść i pękać. Razem z Fidem miał upaść jej świat. Przeniosłem swój wzrok na schody gdzie stała Lily. Wciąż miała ten sam wyraz twarzy i była nieruchoma, choć nie, ona migotała.
-O nie...  - Jej oczy były puste, a przerażenie fałszywe. Zaczęła powoli się rozpływać. Ta Lily nie była prawdziwa. Ta szmata nas nabrała. Poczułem się przegrany, ale odsunąłem to na bok i doskoczyłem do Cory. Z ulgą stwierdziłem, że jej serce wciąż biło.
-Maleńka słyszysz mnie? - Uchyliła powieki i uśmiechnęła się blado.
-Zniszczyłeś ją, prawda? - Kiwnąłem głową, odgarniając włosy z jej twarzy.
-Zniszczyłem, ale musimy stąd uciekać. - Westchnęła ciężko.
-Mogę nas ten ostatni raz teleportować. Bóg chyba jeszcze nie odebrał nam skrzydeł
-Chyba nie, ale muszę go wyjąć. - Wskazałem na miecz tkwiący w jej ciele.
-Śmiało - Powiedziała odważnie. - Nie bój się. - Dodała widząc moje wahanie.Napełniłem płuca brudnym powietrzem i jednym ruchem wyciągnąłem miecz.
-Co to jest? - Zdziwienie w moim głosie było niemal namacalne. W moim ręku spoczywała rękojeść i mały fragment zastawy. Tylko tyle zostało z całej głowni. Cora zachichotała i oplotła rękoma moją szyje.
-Wytłumaczę ci to potem, dobrze? Teraz się stąd zmywajmy. Gdzie Lily?
-To była tylko iluzja. - Poczułem się dziwnie pusty.
-Daliśmy się oszukać - Szepnęła. - Ale z jednej strony to lepiej. Dobrze, że małej nie było tu naprawdę.
-Tak, masz racje. - Z dziką rozpaczą wpoiłem się w jej rozchylone usta.
-Wracajmy. - Wysapała, gdy się od niej oderwałem.
-Tylko nie do twojego domu.
-Czemu?
-Potem ci wytłumaczę. - Powiedziałem ironicznie.

~ ~ ~

Tylko chwile zajęło mi zastanowienie się gdzie nas przenieść. Nie mogłam stworzyć po raz kolejny swojego świata, bo prawdopodobnie nigdy byśmy się już stamtąd nie wydostali. Nie wiedzieliśmy kiedy dokładnie Bóg odbierze nam skrzydła, a przy tym nasze moce. Po tej chwili padło na niewielką plaże na obrzeżach miasta. Kiedyś przyjeżdżałam tu z mamą, gdy chciałyśmy uciec od świata. Nikt tu nie zaglądał. Piasek był miękki, a chłodna woda dawała ukojenie obmywając gorącą skórę. Isaac siedział obok mnie, wpatrując się w morze z niewyjaśnionym wyrazem twarzy. Oparłam głowę o jego ramie i z uśmiechem zamknęła oczy. 
-Wyjaśnisz mi, jak to zrobiłaś? - Spytał cicho, splatając nasze palce u rąk. 
-Pomyślałam, że skoro moge przenosić nas w dowolne miejsce, to uda mi się także z fragmentem miecza. Gdy zaczęłam go w siebie wbijać, wyobraziłam sobie, że miecz się łamie i przenosiłam te fragmenty na rynek, na którym wcześniej się znajdowaliśmy. W efekcie nadziałam się tylko na niewielki kawałek, który nie był w stanie mnie poważnie skrzywdzić. Musiałam udawać, by Fidem się nie domyśliła.
-Ale nie byłaś pewna, że ci się uda. - Drążył. jego głos był dziwny. Otworzyłam oczy i usiadłam na jego kolanach, tak by móc patrzeć na jego twarz.
-Tak, nie byłam pewna. Musiałam zaryzykować.
-Gdyby ci się nie udało. Gdybyś umarła, kawałek mnie umarł by z tobą.
-Och... - Złapałam jego twarz w dłonie, a kciukami zaczęłam gładzić jego blade policzki. - Ale jestem cała. Udało się nam. Jesteśmy wolni.
-Nigdy bym sobie nie wybaczył...
-Isaac to była moja decyzja, rozumiesz? I nie możesz się za nic obwiniać. Żyje. Cieszmy się życiem. - Zagryzł dolną wargę i mocno mnie przytulił.
-Nigdy więcej nie próbuj umierać, nawet na niby. - Zaśmiałam się, wplątując palce w jego włosy. 
-Wiesz, gdy cie zobaczyłam pierwszy raz pomyślałam, że oprócz niesamowitego wyglądu nie wyróżniasz się niczym innym, ale myliłam się. 
-Uważasz, że wyglądam niesamowicie? - Spytał z łobuzerskim uśmiechem. Wywróciłam oczami, ale także się uśmiechnęłam. 
-Masz czyste serce Isaac. Nie spotkałam jeszcze nikogo takiego. 
-Popełniłem wiele błędów w życiu Cora, nie mam czystego serca.
-Wiem, że próbowałeś udawać niegrzecznego chłopca. Czasem nawet było to w tobie fajne, ale ja wiem, jaki jesteś naprawdę. - Trącił mnie nosem wzdychając.
-Chyba nie spróbujesz zepsuć mojej reputacji, co? - Zachichotałam.
-Nawet bym nie śmiała - Zamiast odpowiedzieć, pocałował mnie, błądząc rękoma po moim ciele. - Gdyby ktoś kilka tygodni temu powiedział mi, że będę obściskiwać się z tobą na plaży wyśmiałabym go.
-A widzisz, życie czasem potrafi nas zaskoczyć. - Ha! I to jak. Przytuliłam głowę do jego torsu, wdychając jego zapach.
-Czemu nie chciałeś wracać do mojego domu? - Westchnął.
-Twoja mam poprosiła mnie bym cie stamtąd zabrał i zaopiekował się tobą, jak to wszystko się skończy. - Znieruchomiałam.
-Co? Dlaczego?
-Myślę, że ciężko jej było się pogodzić z myślą, że staniesz się zwykłą śmiertelniczką.
-Ale wciąż jestem jej córką.- Powiedziałam, nie rozumiejąc jej prośby.
-Rodzicom ciężko patrzeć na śmierć dzieci. Ty dorośniesz, zestarzejesz się i odejdziesz, a ona musiałaby na to patrzeć. Gdybyśmy stąd wyjechali mogłaby trzymać się myśli, że żyjesz tam gdzieś szczęśliwa i nigdy nie odejdziesz. 
-To jest głupie. Nie chce opuszczać jej. Co ze szkołą, z Sarą? Nie moge tego zostawić. Jest dorosła, musi sobie z tym poradzić. Wiem, że da rade.
-A ty dasz radę żyć z myślą, że umrzesz szybciej niż ona? - Zagrzebałam ręce w piasku, uśmiechając się do siebie.
-A może kiedyś odzyskamy skrzydła? Po co zamartwiać się przyszłością, kiedy możemy cieszyć się teraźniejszością? Pokonaliśmy Fidem, jesteśmy razem i nie wiem, jak ty, ja jestem szczęśliwa, jak nigdy dotąd. - Głośno wciągnął powietrze i pocałował mnie w czubek głowy.
-Tak, ja też jestem szczęśliwy.

Światła w domu były zgaszone, a na zegarku dochodziła północ. Pożegnałam się z Isaakiem, chciał pobyć sam i weszłam do środka. Nie byłam senna, wręcz przeciwnie kipiałam energią. Miałam ochotę krzyczeć i skakać z radości. Rana po mieczu już nie krwawiła i powoli się goiła czyli Bóg nie odebrał nam jeszcze skrzydeł. W przedpokoju zjadłam buty i weszłam do salonu. Na kanapie przykryta kocem spała Sara. Co ona tu robiła? Nie chciałam jej budzić, ale wystarczyło skrzypnięcie podłogi, by zerwała się do góry. Przez chwilę stała ospała, ale na mój widok uśmiechnęła się szeroko.
-Żyjesz!  Och ty żyjesz! - Rzuciła mi się na szyje i przytuliła mnie mocno.
-Jak widać. - Zaśmiałam się.
-A Isaac? - W jej oczach zamigotał niepokój.
-Żyje. - Z niewyjaśnionego powodu do oczu napłynęły mi łzy.
-Tak się cieszę. - Uścisnęła mnie jeszcze raz i w końcu puściła. Przyjrzała mi się uważnie i dostrzegła krwawą plamę na mojej bluzce. Widząc jej spojrzenie wzruszyłam ramionami.
-No wiesz, małe komplikacje. Gdzie mama?
-Tu jestem kochanie. - Z ulgą spojrzałam za siebie. Mama stała w drzwiach od kuchni.
-Hej. - Szepnęłam i przytuliłam się do niej.
-Och skarbie. - Pogłaskała mnie po głowie.
-Nie mogłam odejść.- Dodałam cicho.
-Spodziewałam się tego  -Ucałowała mnie w czoło. - W końcu jesteś moją córeczką. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
-A tata? - Wyraźnie się spięła.- Mamo co się stało? - Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
-Kazałam mu odejść.
-Co? - Nie wierzyłam w te słowa.
-Tak będziesz bezpieczniejsza.  Przywrócił mi śmiertelność i teraz będziemy żyły, jak normalni ludzie. - łzy spłynęły mi po policzkach.
-Ale mamo to mój tata. - Mój głos drżał.
-On cie kocha skarbie. Będzie nad tobą czuwał, ale...
-A co z tobą? Kochacie się! - Odsunęłam się gwałtownie.
-Ty jesteś ważniejsza od naszej miłości.
-Nie zgadzam się na to!
-Już podjęliśmy decyzje. O szóstej stracisz skrzydła. Od tej pory będziemy zwyczajne. Tego chciałaś.
-Ale już nie chce! Mamo proszę. - Przy ostatni słowie głos mi się załamał. Zerknęłam na Sarę, ale ona nic nie mogła na to poradzić.
-Wybacz mi kochanie. To dla twojego dobra. - Z tymi słowami weszła na górę i zamknęła się w swojej sypialni. To chyba był jakiś żart. Poczułam, jak przyjaciółka mnie obejmuje. Osunęłam się na ziemie i zaczęłam szlochać. Nie pozwolę im na ta rozłąkę. Wiem, jak się kochają. Jeszcze go tu sprowadzę...


I co o tym sądzicie? :)  

2 komentarze: